poniedziałek, 30 grudnia 2013

Mariola, Frędzel i inni

Ponieważ wszystkie pierniczki w kolejnych trzech sklepach zostały wykupione, Mrzokonimow uparcie wędrował po ulicy ze skwaszoną miną. Przechodnie starali się nie zwracać uwagi na skrzywioną twarz, ewidentnie niepasującą do wypoczynkowej górskiej miejscowości. Do tego dochodziło jeszcze prychanie agenta na każdą mijaną osobę ze słodką przekąską w ręce.
Wycieczka, w której agenci brali udział, startowała z bardzo małego placu za rogiem, gdzie czekał na nich niewiele większy od placu busik, którego kierowca - o ksywce Drągal Wesoły - zmuszony był siedzieć w ostatnim rzędzie swego mini pojazdu, by w ogóle jako-tako zmieścić się do maszyny, którą otrzymał jako bonus przy zakupie pietruszki, na wyprzedaży w pobliskim markecie.
"Witamy wszystkich tułystów na naszej magicznej, tajemniczej wypławie!", powitał czterdziestoosobową grupę turystów mały człowieczek, trzymający w ręku zabawkowy mikrofon. "Dziś obejrzymy gółskie zamki i tajne labołatołjum Hitleła w podziemiach!".
Mini minibus ruszył i kiedy tylko minął tablicę informującą o granicy miasteczka, podniosły się głosy dopytujące o możliwość postoju na pilnie potrzebną toaletę.
"No, oczywiście, że właśnie teraz", mruknął człowieczek pod nosem, co nie uszło uwadze siedzącym za nim agentów, ale już przez mikrofon dodał. "Załaz będzie stacja i złobimy postój".
Agenci wymienili spojrzenia.
"Mogę na moment mikrofon?" zapytał Mrzokonimow, kiedy bus opustoszał podczas przerwy na potrzebę.
Ludek wzruszył obojętnie ramionami. "Proszę."
Mrzokonimow uniósł brew i rzekł do zabawki:
"Widzimłka na tłasie kłólewskiej".
Oddał mikrofon. "Czemuś to służy?"
"Turyści czują się dowartościowani".

Kiedy tylko pociąg przejechał, szablan uniósł się i umożliwił busowi dalszy przejazd. Widzimrka czym prędzej chwycił za aparat fotograficzny i nim widok ten zniknął mu z oczu, uwiecznił na matrycy dwie szable aktualnie skierowane w górę, a które oddzielały torowisko od przecinającej je drogi asfaltowej.
"Załaz będziemy na miejscu" mały przewodnik zakomunikował i wyłączył mikrofon. Mrzokonimowowi wydało się, że ludek zapadł się w siedzeniu i stał się przez to jeszcze mniejszy. Opuszczając busa poczuł, jak coś szarpie go za nogawkę. Spojrzał na dół, a jeszcze mniejszy ludek pisnął zza zasłaniającego go mikrofonu:
"Czy mógłby mnie Pan trochę ponosić? Najlepiej na ramieniu, żebym wszystko widział. I proszę nie zapomnieć o mikrofonie."
Mrzokonimow zmarszczył brwi, coś zamarudził pod nosem, ale prośbę spełnił.
"Płoszę Państwa", przemówił coraz to cieńszym głosikiem pilot wycieczki. "Za moment podzielimy się na głupy i każda głupa będzie miała swojego przewodnika."
Wtedy właśnie jedna z uczestniczek przeraźliwie krzyknęła. W ich stronę podążała dość kuriozalna gromadka zwierząt, złożona z dzika, sarny, jelenia oraz muflona. Ludzie zbili się w jedną całość, co przypomniało nieco zachowanie owiec w poczuciu niebezpieczeństwa. Uczestniczka nie przestawała krzyczeć.
"Płoszę nie płoszyć naszych przewodników", upomniał jeszcze mniejszy niż poprzednio pilot przez mikrofon. "Oto: sałna Małiola, dzik Fłędzel, jeleń Mały ołaz muflon Bałnaba".
"Witamy", rzekł muflon głębokim głosem, świadczącym o tym, że gdyby nie jego środowisko naturalne, mógłby spokojnie osiągnąć sukces jako lektor w telewizji. "Poprosimy, by Państwo podzielili się na cztery grupy po 10 osób i ruszamy na szlak"

Trochę trwało nim wycieczka ruszyła, ale gdy trochę szlaku przemierzyli co niektórzy radośnie śpiewali ze swymi przewodnikami pieśni przewodnickie, na przykład tę o sarnie, co to za muflona wyjść nie chciała, z wielce chwytliwym refrenem "O, nie, nie, nie, muflon!".
W barze "Pod dzikim muflonem" Widzimrka zagadnął ichniejszego oprowadzacza górskiego.
"Dlaczego wy, a nie ludzie tu oprowadzają?"
"Jesteśmy wydajniejsi", rzekł muflon Barnaba i pociągnął łyk koniczynkowego piwa. "A poza tym, nasz pakiet socjalny jest tu, w górach. Bez zbędnej kuchni czy toalety. Pracodawcom to się bardzo podoba, bo obniża koszty."

Wycieczka była udana. Choć dość osobliwa. I nawet sceptyczny Mrzokonimow zapomniał o pierniczkach. Postanowili częściej odwiedzać "Pod dzikim muflonem".

Jak się miało wkrótce okazać, nie tylko oni...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz