środa, 17 grudnia 2014

Drzazgi: Ojciec mówił do mnie wierszem

Otwieram oczy.
Patrzę na ojca. Leży na łóżku, ledwo oddycha.
Przypomina pustą, wydrążoną skorupkę. Tak to sobie wyobrażam. Licho, tak to nazywa moja matka. To licho, małe ostre ząbki i wąski ruchliwy język zachłannie i skrupulatnie ogryzają i wylizują kości i tętnice ojca. Objadają go z niego samego.
Podnosi powoli powieki, wodnisty błękit jego oczu wlewa się we mnie gęstym strumieniem.
Moja bystra dziewczynka, mówi pogodnie.
Boję się poruszyć, żeby nie spłoszyć ostatnich sił, które w sobie zebrał.
Gdybyś tylko nie była taka brzydka, dodaje tym samym ciepłym głosem. Nigdy nie znajdziesz sobie męża.
I wtedy otwieram oczy.
Ojciec siedzi w fotelu w dużym pokoju i rozwiązuje krzyżowkę. Podchodzę bliżej i widzę, że to nie krzyżówka. Pisze wiersz. Nigdy nie pozwala sobie przeszkadzać, kiedy pracuje nad swoimi tekstami. Nigdy też nie robi tego poza swoim pokojem.
Spogląda na mnie nagle.
Pamiętasz, kochanie, jak się nazywa stolica Hondurasu?
Oczywiście, że pamiętam, myślę.
I wtedy otwieram oczy.
Idź do niego, mówi matka. Na pocerowanym fartuchu widzę rdzawe plamy, próbuję przekonać samą siebie że to nie krew. Ucieszy się, dodaje odwrócona plecami do mnie.
Długi korytarz, który prowadzi do pokoju ojca jest słabo oświetlony, pod sufitem zalegają kilkumiesięczne pajęczyny, w których nie niepokojone pająki knują swoje pajęcze intrygi. Moje stopy wdeptują okruchy i martwe owady w zakurzony dywan, podłoga głośno protestuje przy każdym kroku.
Podchodzę do drzwi, są zamknięte. Nie rozumiem, dlaczego drzwi do pokoju ojca są zamknięte akurat teraz. Naciskam klamkę.
I wtedy otwieram oczy.
Mocno nas zasypało, matka podaje mi kubek kakao, pływają w nim goździki.
Stoję przy kuchennym oknie i patrzę jak ojciec odśnieża samochód, zapamiętale zeskrobuje lodową skorupę z szyby.
Nie zdąży, myślę, powinni już wyjeżdżać.
Matka snuje się po kuchni, robi rzeczy, których nie musi robić, które na nic się nie przydają, pierwszy raz w życiu marnuje czas.
Ojciec zgarnia śnieg z dachu. Nie rozumiem, przychodzi mi do głowy, przecież rodzice sprzedali ten samochód tak dawno temu.
Sprzedaliśmy go, zanim się urodziłaś, mówi matka, jakby czytała mi w myślach.
Patrzę na nią przez chwilę, a kiedy spoglądam za okno, podjazd jest pusty.
I wtedy otwieram oczy.
Wszystkie kobiety patrzą, większość chce wiedzieć, ale żadna nie zapyta. Patrzą. Moja matka milczy schowana w kącie pokoju. Po rozrzedzonych smutkiem rysach twarzy spływa makijaż z taką pieczołowitością niedopracowany przed kilkoma godzinami.
Podchodzę do matki. Zupełnie jakby ostatnie kilka lat w ogóle się nie zdarzyło.
I wtedy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz