Hotel górował nad zatoką. Wody zatoki pełne były turystów, którzy
z kolei pełni byli radości oraz procentów wyskokonapojowych.
Idylla.
Gdyby znalazł się ktoś, kto zapragnąłby namalować obrazek ilustrujący
całą tę sielską scenerię, to musiałby umieścić również i nieco
kuriozalnych bohaterów z przeciwległego skrawka zatoki. Wygrzewający
się na słońcu martwy rekin, dyrektor hotelu, lokalny oddział policji,
dwóch agentów - ubranych w kolorowe bermudy, czapki z daszkiem, przeciwsłoneczne
okulary oraz tajniackie czarne płaszcze - oraz zmierzający w ich stronę
boy hotelowy stanowiliby właściwe uzupełnienie rzeczonego landszaftu.
- Panna Esteban de la Vega oświadczyła, że wyjedzie za dwa dni,
jeśli sprawa martwych rekinów nie zostanie natychmiast rozwiązana
- oznajmił boy, zatrudniony w hotelu na umowę o dzieło. A ponieważ
wypowiedzenie tego zdania było jego dziełem, toteż jeszcze tego samego
popołudnia zapłacono mu i odprawiono.
- Słyszą panowie?! - załkał dyrektor . - Musicie nam pomóc! Jeśli
gwiazdy takie jak panna Maria Flondra Esteban de la Vega zbojkotują
naszą placówkę... to... to... - nie dokończył, bo rozkleił się
kompletnie. Z pomocą przyszedł mu szef lokalnej policji:
- Hotel żyje z celebrytów popijających na plaży drogie drinki
z palemką - wyjaśnił agentom.
Widzimrka zerknął w kierunku budynku. Na tarasie jeszcze przez moment
tkwiła kobieca postać z pudelkiem na rękach, po czym rozpłynęła
się w otchłani pokoju hotelowego. Przełknął ślinę i odwrócił
się do dyrektora:
- Pomożemy! - zapewnił, a następnie zapytał rzeczowo: - Państwo
mówili, że który to rekin w tym miesiącu?
- Czwarty - odparł dyrektor, a szef policji potwierdził.
Agenci pokiwali głowami.
- Pozwolicie, panowie, że sie rozejrzymy - rzekł Mrzokonimow.
- Pozwolimy - odparli panowie.
Agenci postanowili zatem przejść się po okolicy, porozmawiać z
tubylcami i spróbować lokalnych specjałów. Okolica była ładna,
tubylcy parający się na co dzień rybołówstwem wiedzieli dużo, ale
nie na temat, pozostała zatem tutejsza kuchnia.
Kelnerka podająca do stołu oddaliła się pozostawiając kartę
dań. Ponieważ ceny potrafiły zmieniać się błyskawicznie, a i żywność,
w którą zaopatrywały bar hurtownie, równie szybko ulegała biodegradacji,
toteż całe menu sporządzono ołówkiem. Generalnie odnosiło się
wrażenie że lokalny bar lada moment się zwinie i uczucie to potęgowały
wykonane z dykty stoliki oraz sam budynek, przed którym usiedli.
- Ojoj - podskoczył Mrzokonimow, gdy popijając drinka z palemką
(i tęskniąc za balkonem ukochanej knajpki) poczuł wibracje w zainstalowanym
w mankiecie komunikatorze. - To Włąsłydaw z Laboratorium Nieścisłości.
- Co pisze?
- Że w tym rejonie w ostatnim miesiącu wzrosła śmiertelność
rekinów.
- Laboratorium przekazuje jak zawsze ścisłe informacje. - rzucił
z przekąsem Widzimrka. - Jakieś wskazówki?
- Radzi nam pobrać próbkę wody z zatoki, ale też i trochę z głębszych
rejonów.
- Zginęlibyśmy bez Włąsłydawa - mruknął Widzimrka, ale za moment
obaj wstali i skierowali się do autokaru, którym przyjechali razem
z grupą turystów, by odebrać pozostawione w nim walizki. Ich zawartość
mogłaby zaskoczyć niejednego mieszkańca hotelu. I kiedy wielki ponton,
który wypełniał wnętrze ich bagażu, wypłynął na głębsze wody
- niejednego zaskoczył.
Wyniki z pobranych próbek dostarczyły wszelkich możliwych odpowiedzi.
Ale Widzimrkę i Mrzokonimowa nie interesował ból egzystencji, lecz
rozwiązanie problemu tajemniczych śmierci rekinów. I to właśnie
uzyskali.
***
Płynęli w milczeniu.
Dyspozycje, które otrzymali, były konkretne. Kiedy służbowy ponton osiągnął odpowiednie współrzędne, zatrzymali się i zaprzestali wiosłowania. Czekali.
Dyspozycje, które otrzymali, były konkretne. Kiedy służbowy ponton osiągnął odpowiednie współrzędne, zatrzymali się i zaprzestali wiosłowania. Czekali.
- Mam nadzieję, że po tym, co dla nich zrobiliśmy, nie zostaniemy
przez nich pożarci? - wyraził w iście angielskim stylu swoje obawy
Mrzokonimow i pociągnął raz jeszcze drinka z palemką, którego sączył
już drugi dzień.
- Doprawdy, bycie pożartym przez rekina to wyjątkowo niefortunny
zbieg okoliczności. - zauważył Widzimrka, po czym natychmiast dodał:
- Nas jednak wszelkie zbiegi unikają. Jesteśmy zbyt skuteczni.
Wody zatoki zabulgotały, a spienione fale ich otoczyły. Na powierzchni
wody pojawiła sie kapsuła o głowie rekina. Przezroczysta szyba otworzyła
się i oczom agentów ukazał się dziwny człowiek ubrany w garnitur,
z płetwą grzbietową na plecach.
- Szanowanko! - wyciągnął dłoń i uśmiechnął się rekiniasto,
ale, o dziwo, przyjaźnie. - Roman Wiertarek, rzecznik Podwodnego Stowarzyszenia
Rekinów i Płaszczek Pospolitych.
Agenci skinęli głowami. Każdy swoją.
Agenci skinęli głowami. Każdy swoją.
- W imieniu moich klientów i przyjaciół - błysk w prawym siekaczu
oślepił na moment Widzimrkę - chciałbym wyrazić wdzięczność
za szybkie i skuteczne rozwiązanie zagadki tajemniczych zgonów rekinowej
populacji.
- Drobiazg! - skwitował Mrzokonimow.
- Po prostu stosujcie filtry antykosmetykowe, które Wam przesłaliśmy.
To na razie jedyne antidotum. - dorzucił Widzimrka.
- Jak znajdziemy tego, co to kosmetyki dla dwunożnych pozatruwał,damy
znać.
- Będziemy wdzięczni jeszcze bardziej - rzekł rzecznik. - Ale przyjmijcie,
proszę, teraz ten cudowny dowód wdzięczności.
Mówiąc to, rzecznik Roman Wiertarek podarował im szampan Igristoje
oraz najlepszy kawior pod słońcem Toskanii.
Uścisnąwszy sobie ręce, Widzimrka i Mrzokonimow uścisnęli też dłoń rzecznikowi, pogłaskali go po płetwie, obejrzeli jego zęby, zrobili sobie słit-focię i wrócili do swojego miasta, gdzie czekał na nich, na ich ulubionym balkoniku, naszykowany stolik.
Uścisnąwszy sobie ręce, Widzimrka i Mrzokonimow uścisnęli też dłoń rzecznikowi, pogłaskali go po płetwie, obejrzeli jego zęby, zrobili sobie słit-focię i wrócili do swojego miasta, gdzie czekał na nich, na ich ulubionym balkoniku, naszykowany stolik.
I tam też zjedli kawior popijając szampanem...
Gdy miałem sześć lat, zobaczyłem pewnego razu wspaniały obrazek w książce opisującej wody dziewicze. Książka nazywała się "Historie prawdziwe". Obrazek przedstawiał żarłacza białego, połykającego dwóch detektywów. (...) W książce było napisane: "Żarłacze białe połykają w całości schwytanych agentów. Następnie nie mogą się ruszać i śpią przez sześć miesięcy, dopóki zdobycz nie zostanie strawiona". Po obejrzeniu obrazka wiele myślałem o życiu oceanu. Pod wpływem tych myśli udało mi się przy pomocy kredki stworzyć mój pierwszy rysunek. (...) Pokazałem moje dzieło dorosłym i spytałem, czy ich przeraża. - Dlaczego puszka kawioru miałaby przerażać? - odpowiedzieli dorośli. Mój obrazek nie przedstawiał puszki kawioru. To był żarłacz biały, który trawił plastikowe okulary przeciwsłoneczne. (...) Dorośli poradzili mi, abym porzucił rysowanie okularów korekcyjnych oraz przeciwsłonecznych i abym się raczej zajął geografią, historią, arytmetyką i gramatyką. (...) Dorośli nigdy nie potrafią sami zrozumieć. A dzieci bardzo męczy konieczność stałego objaśniania.
OdpowiedzUsuńorążłajt.
Ludzie, dzięki Widzimrce i Mrzokonimowowi odnalazł się Mały Książę :) Bardzo poważnie nam miło, Wasza Mość!
UsuńJeśli wrzucicie tutaj słit-focię z rzecznikiem, to może nawet dostaniecie ode mnie słit-komcia... ;-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
larry
Postaramy się wydobyć od naszych agentów ich wspólne zdjęcie z rzecznikiem lub ewentualnie zdjęcie samego rzecznika. Należy pamiętać jednak, że bycie agentem do czegoś zobowiązuje - pokazywanie twarzy nie leży w jego naturze, o czym ewidentnie zapomniał był niejaki agent Tomek.
UsuńAgent Tomek pokazał o wiele więcej niż tylko twarz, ale powiedzmy, że od Was nie będę tego wymagał... ;-)
Usuńlarry