poniedziałek, 15 lipca 2013

O tym, jak dwóch nieznajomych pomogło rycerzowi królewnę uwolnić, albo Nie wszystko złoto, co się świeci.

Dawno, dawno temu (choć nie aż tak dawno, jak większość kronikarzy chciałaby byśmy myśleli) pewnym odległym królestwem rządził mądry i sprawiedliwy król Brzoskwinka. Poddani kochali swego władcę, co więcej, cieszył się on sympatią i szacunkiem władców królestw sąsiednich. Był on jednak człowiekiem wielce nieszczęśliwym i wciąż chodził zatroskany. Powodem sromotnego smutku nie był jednak, jak niektórzy brukowi kronikarze sugerować raczyli, pierworodny króla, który zamiast dbać o kontynuację dynastii oddawał się uciechom z wątpliwej reputacji młodzieńcami z okolicznych wiosek. Dojmującej rozterki nie powodowała także przykra niemoc, która spadała na króla wstydliwym paraliżem w zaciszu alkowy coraz dotkliwiej rujnując jego życie intymne.
Największym zmartwieniem władcy była jego ukochana córka Azalia, którą złośliwy smok-dziewicożerca uprowadził w jej osiemnaste urodziny na oczach króla i wszystkich gości zgromadzonych na dziedzińcu, gdzie przy dźwiękach muzyki świętowano wejście Azalii w dorosłość. Smok nie skonsumował księżniczki jedynie dlatego, że, jak się później okazało, w istocie w dorosłość wkroczyła ona nieco wcześniej z pewnym urodziwym dworzaninem, a to sprawiło, iż dla gada mającego wysublimowane upodobania kulinarne stała się zupełnie nieatrakcyjna. Cóż było mu począć? Wszak po takim wejściu, jakie zaserwował dziewicożerca na podwórcu, kompromitacją towarzyską byłby całkowity zwrot królewny, jako towaru wybrakowanego. Zatem, wściekły na taki obrót spraw, smok zamknął królewnę w wysokiej wieży, gdzie przechowywał ją jako trofeum, lekko makabryczne zresztą.
Wieżę smok odziedziczył po pewnym sędziwym magu, którego pewnego pięknego popołudnia, przeszło sto lat temu, niechcący rozdeptał. O budowli krążyły liczne legendy, większość z nich dotyczyła jej wysokości. Wielu mówiło, że jest tak wysoka, iż niepodobna sobie tego wyobrazić. Inni powiadali, że jej czubek (który na ogół ginął w chmurach) niemal dotyka Słońca. Mało kto jednak zdawał się naprawdę wiedzieć, jak wysoka była owa wieża. Prawda jest taka, że gdyby młodzian u progu dorosłości skoczył z jej szczytu, spadając umarłby ze starości po przebyciu mniej więcej trzech czwartych drogi.
Dla ścisłości, smok z lenistwa zamknął królewnę w komnacie na drugim piętrze.
Król biedził się niemożebnie nad losem swej ukochanej córki. Organizował turnieje, wyprawy, zasięgnął nawet porady lokalnego czarownika, który był także znachorem. Wszystko na nic, królewna ani trochę nie przestała być smoczą zakładniczką.
Aż dnia pewnego w królestwie zjawił się dzielny rycerz na nie mniej dzielnym wierzchowcu. Przybył on - jak dowiedzieć się mógł każdy, kto zadał sobie trud, by go zapytać - ażeby smoka umordować solidnie i nieodwołalnie, a królewnę z niewoli wydostać i starym zwyczajem za żonę posiąść.
Pukali się w czoła mieszkańcy królestwa i nieobyczajne uwagi czynili pod adresem młodziana, a co bardziej zuchwali, także pod adresem jego bliższych lub dalszych krewnych. Wiadomym było bowiem, że wszyscy dotychczasowi pogromcy smoka kończyli jako przekąska gadziny, albo - jeśli akurat smok był w nastroju do zabawy - jako tańczące żywe pochodnie, które z początku jeszcze gromadziły odważniejszych przedstawicieli gawiedzi, ale dość szybko przestały.
I nasz odważny młodzieniec też by pewnie dokonał żywota w smoczym żołądku lub jako chwilowa zabawka, gdyby nie dwóch zmyślnych jegomościów, którzy niebywałym zrządzeniem losu biesiadowali akurat w tej samej gospodzie, co on. Podsłuchawszy przechwałki chłopaka i rozterki tłumu uradzili, że z całą stanowczością z pomocą mu pospieszą i do ubicia poczwary rękę przyłożą.
Jak postanowili, tak zrobili. Rycerza (z początku nieufnego i wietrzącego chęć sprzedania mu almanachów wiedzy ogólnej) poinformowali o swoim pomyśle na odsmoczenie, a następnie wychyliwszy po kieliszeczku lokalnego specyfiku wysokoprocentowego, oddalili się na spoczynek.
Rano, skoro tylko słońce oświetliło szczyty siedmiu gór, odważny rycerz i jego dwaj sprzymierzeńcy wyruszyli na spotkanie Przeznaczenia.
Nikt jednak nie wie, jak to się stało, że jeszcze przed południem gadzina była martwa... Żaden z kronikarzy, ani tych brukowych, ani tych poważnych i opiniotwórczych, nie miał odwagi, by podejść na tyle blisko pola walki, by całą hecę naocznie uświadczyć. Inna też rzecz, że mało kto wieszczył faktyczny koniec wielkiego ciemiężyciela księżniczki. Gdyby było inaczej, być może ktoś pokusiłby się o relację z miejsca zdarzenia. A że zarówno rycerz jak i dostojni przyjezdni, którzy na co dzień parają się rozwiązywaniem spraw osobliwych, skromność uznają za największą z cnót, nikomu nie chwalili się swoim dokonaniem.

I tak wbiegł rycerz na skrzydłach radości niesiony, ze dwa tuziny schodów w dwóch susach pokonał, zamachnął się, w odrzwia wzmocnione huknął raz i drugi. I nic.
- Zobacz, Waćpan, cóż to smok, o tu, na kołku, trzymał – powiedział Widzimrka mosiężny klucz rycerzowi wręczając.
- Spróbuj, Waćpan, to i może srodze się nie namachasz – zawtórował Mrzokonimow, starając się nie wychodzić z konwencji.
Klucz w zamku jęknął, zgrzytnął... I oto drzwi ustąpiły, i oto rycerz stanął twarzą w twarz ze swoim Przeznaczeniem. I oniemiał...

- Król Brzoskwinka przysłał zdjęcia - Widzimrka od progu wymachiwał sporą kopertą. Pospiesznie ją otworzyli i zabrali się do badania zawartości.
- Ach, cóż to było za święto! - Mrzokonimow przeglądał kolejne fotografie.
- Taak... - Widzimrka nieznacznie się skrzywił. - Trzynaście lat w zamknięciu, bez słońca robi swoje.
- Bez słońca, bez kosmetyków, w bezruchu... Ale - o! Król pisze, że maleństwo już w drodze!
- Hm, może faktycznie, każda potw...
- Oj, strasznie dzisiaj marudzisz - przerwał Widzmrce obruszony Mrzokonimow.
Przez interkom wezwał ich Herr Freulain. Wstali, wygładzili swoje ubrania i opuścili pokój, odłożywszy na bok fotografie, które przedstawiały przystojnego młodziana, odzianego w lśniącą, ślubną zbroję, z nieco nieszczęśliwym, ale pełnym honoru grymasem na twarzy oraz ubraną w nieskazitelnie białą suknię najbardziej szkaradną niewiastę, jaką ziemie króla Brzoskwinki nosiły.

6 komentarzy:

  1. Zaiste, zacna to historia! Nic, tylko w karczmach ją rozpowiadać, dodatkowej chwały sprawom osobliwym przysparzając.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niniejszym upoważniamy Cię do zainaugurowania karczemnych opowieści :)

      Usuń
  2. Pomysł z bajką cudowny :) A kłopoty w dynastii Króla Brzoskwinki zasługują na osobną sagę ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie ma brzydkich kobiet,...tylko czasem trunku brak.

    Alicja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najwyraźniej, nie istniała taka ilość trunku, by percepcję polepszyć :)

      Usuń