Dawno, dawno temu (choć nie aż tak
dawno, jak większość kronikarzy chciałaby byśmy myśleli) pewnym
odległym królestwem rządził mądry i sprawiedliwy król
Brzoskwinka. Poddani kochali swego władcę, co więcej, cieszył się
on sympatią i szacunkiem władców królestw sąsiednich. Był on
jednak człowiekiem wielce nieszczęśliwym i wciąż chodził
zatroskany. Powodem sromotnego smutku nie był jednak, jak niektórzy
brukowi kronikarze sugerować raczyli, pierworodny króla, który
zamiast dbać o kontynuację dynastii oddawał się uciechom z
wątpliwej reputacji młodzieńcami z okolicznych wiosek. Dojmującej
rozterki nie powodowała także przykra niemoc, która spadała na
króla wstydliwym paraliżem w zaciszu alkowy coraz dotkliwiej
rujnując jego życie intymne.
Największym zmartwieniem władcy była
jego ukochana córka Azalia, którą złośliwy smok-dziewicożerca
uprowadził w jej osiemnaste urodziny na oczach króla i wszystkich
gości zgromadzonych na dziedzińcu, gdzie przy dźwiękach muzyki
świętowano wejście Azalii w dorosłość. Smok nie skonsumował
księżniczki jedynie dlatego, że, jak się później okazało, w
istocie w dorosłość wkroczyła ona nieco wcześniej z pewnym
urodziwym dworzaninem, a to sprawiło, iż dla gada mającego
wysublimowane upodobania kulinarne stała się zupełnie
nieatrakcyjna. Cóż było mu począć? Wszak po takim wejściu,
jakie zaserwował dziewicożerca na podwórcu, kompromitacją
towarzyską byłby całkowity zwrot królewny, jako towaru
wybrakowanego. Zatem, wściekły na taki obrót spraw, smok zamknął
królewnę w wysokiej wieży, gdzie przechowywał ją jako trofeum,
lekko makabryczne zresztą.
Wieżę smok odziedziczył po pewnym
sędziwym magu, którego pewnego pięknego popołudnia, przeszło sto
lat temu, niechcący rozdeptał. O budowli krążyły liczne legendy,
większość z nich dotyczyła jej wysokości. Wielu mówiło, że
jest tak wysoka, iż niepodobna sobie tego wyobrazić. Inni
powiadali, że jej czubek (który na ogół ginął w chmurach)
niemal dotyka Słońca. Mało kto jednak zdawał się naprawdę
wiedzieć, jak wysoka była owa wieża. Prawda jest taka, że gdyby
młodzian u progu dorosłości skoczył z jej szczytu, spadając
umarłby ze starości po przebyciu mniej więcej trzech czwartych
drogi.
Dla ścisłości, smok z lenistwa
zamknął królewnę w komnacie na drugim piętrze.
Król biedził się niemożebnie nad
losem swej ukochanej córki. Organizował turnieje, wyprawy,
zasięgnął nawet porady lokalnego czarownika, który był także
znachorem. Wszystko na nic, królewna ani trochę nie przestała być
smoczą zakładniczką.
Aż dnia pewnego w królestwie zjawił
się dzielny rycerz na nie mniej dzielnym wierzchowcu. Przybył on -
jak dowiedzieć się mógł każdy, kto zadał sobie trud, by go
zapytać - ażeby smoka umordować solidnie i nieodwołalnie, a
królewnę z niewoli wydostać i starym zwyczajem za żonę posiąść.
Pukali się w czoła mieszkańcy
królestwa i nieobyczajne uwagi czynili pod adresem młodziana, a co
bardziej zuchwali, także pod adresem jego bliższych lub dalszych
krewnych. Wiadomym było bowiem, że wszyscy dotychczasowi pogromcy
smoka kończyli jako przekąska gadziny, albo - jeśli akurat smok
był w nastroju do zabawy - jako tańczące żywe pochodnie, które z
początku jeszcze gromadziły odważniejszych przedstawicieli
gawiedzi, ale dość szybko przestały.
I nasz odważny młodzieniec też by
pewnie dokonał żywota w smoczym żołądku lub jako chwilowa
zabawka, gdyby nie dwóch zmyślnych jegomościów, którzy
niebywałym zrządzeniem losu biesiadowali akurat w tej samej
gospodzie, co on. Podsłuchawszy przechwałki chłopaka i rozterki
tłumu uradzili, że z całą stanowczością z pomocą mu pospieszą
i do ubicia poczwary rękę przyłożą.
Jak postanowili, tak zrobili. Rycerza
(z początku nieufnego i wietrzącego chęć sprzedania mu almanachów
wiedzy ogólnej) poinformowali o swoim pomyśle na odsmoczenie, a
następnie wychyliwszy po kieliszeczku lokalnego specyfiku
wysokoprocentowego, oddalili się na spoczynek.
Rano, skoro tylko słońce oświetliło
szczyty siedmiu gór, odważny rycerz i jego dwaj sprzymierzeńcy
wyruszyli na spotkanie Przeznaczenia.
Nikt jednak nie wie, jak to się stało,
że jeszcze przed południem gadzina była martwa... Żaden z
kronikarzy, ani tych brukowych, ani tych poważnych i
opiniotwórczych, nie miał odwagi, by podejść na tyle blisko pola
walki, by całą hecę naocznie uświadczyć. Inna też rzecz, że
mało kto wieszczył faktyczny koniec wielkiego ciemiężyciela
księżniczki. Gdyby było inaczej, być może ktoś pokusiłby się
o relację z miejsca zdarzenia. A że zarówno rycerz jak i dostojni
przyjezdni, którzy na co dzień parają się rozwiązywaniem spraw
osobliwych, skromność uznają za największą z cnót, nikomu nie
chwalili się swoim dokonaniem.
I tak wbiegł rycerz na skrzydłach
radości niesiony, ze dwa tuziny schodów w dwóch susach pokonał,
zamachnął się, w odrzwia wzmocnione huknął raz i drugi. I nic.
- Zobacz, Waćpan, cóż to smok, o tu,
na kołku, trzymał – powiedział Widzimrka mosiężny klucz
rycerzowi wręczając.
- Spróbuj, Waćpan, to i może srodze
się nie namachasz – zawtórował Mrzokonimow, starając się nie
wychodzić z konwencji.
Klucz w zamku jęknął, zgrzytnął...
I oto drzwi ustąpiły, i oto rycerz stanął twarzą w twarz ze
swoim Przeznaczeniem. I oniemiał...
- Król Brzoskwinka przysłał
zdjęcia - Widzimrka od progu wymachiwał sporą kopertą.
Pospiesznie ją otworzyli i zabrali się do badania zawartości.
- Ach, cóż to było za święto! - Mrzokonimow przeglądał kolejne fotografie.
- Taak... - Widzimrka nieznacznie
się skrzywił. - Trzynaście lat w zamknięciu, bez słońca robi
swoje.
- Bez słońca, bez kosmetyków, w
bezruchu... Ale - o! Król pisze, że maleństwo już w
drodze!
- Hm, może faktycznie, każda potw...
- Oj, strasznie dzisiaj marudzisz - przerwał Widzmrce obruszony Mrzokonimow.
- Oj, strasznie dzisiaj marudzisz - przerwał Widzmrce obruszony Mrzokonimow.
Przez interkom wezwał ich Herr
Freulain. Wstali, wygładzili swoje ubrania i opuścili pokój,
odłożywszy na bok fotografie, które przedstawiały przystojnego
młodziana, odzianego w lśniącą, ślubną zbroję, z nieco
nieszczęśliwym, ale pełnym honoru grymasem na twarzy oraz ubraną
w nieskazitelnie białą suknię najbardziej szkaradną niewiastę,
jaką ziemie króla Brzoskwinki nosiły.
Zaiste, zacna to historia! Nic, tylko w karczmach ją rozpowiadać, dodatkowej chwały sprawom osobliwym przysparzając.
OdpowiedzUsuńNiniejszym upoważniamy Cię do zainaugurowania karczemnych opowieści :)
UsuńPomysł z bajką cudowny :) A kłopoty w dynastii Króla Brzoskwinki zasługują na osobną sagę ;)
OdpowiedzUsuńWhooo knows... whoo knows... ;)
UsuńNie ma brzydkich kobiet,...tylko czasem trunku brak.
OdpowiedzUsuńAlicja
Najwyraźniej, nie istniała taka ilość trunku, by percepcję polepszyć :)
Usuń