czwartek, 31 października 2013

Ekran grozy


Jasiek spojrzał na Patrycję zdezorientowany. W jej wzroku wyczytał trwogę i niedowierzanie.
Chodźmy. - Wzruszyła ramionami. - Nic tu po nas.
Odwrócili się, zeszli po trzech stopniach przed budynkiem, po czym dali się wchłonąć tłumowi na ulicy.
Wewnątrz drgnęła zasłonka w okienku zapomnianego kantorka, odgradzając świat zewnętrzny od postaci, która – obserwując odchodzącą parę – zapadła się w zakurzonym fotelu i pogrążyła w mroku.


W siedzibie agencji remont trwał w najlepsze. Redefiniowano przestrzenie, odkrywano nowe potencjały i na nowo określano to i owo, a w dodatku dokonywano tego wszem i wobec.
Widzimrka i Mrzokonimow właśnie studiowali akta sprawy nr 536/98* w swoim prowizorycznym gabinecie, naprędce zorganizowanym na trawniku między wierzbą płaczącą a świerkiem pospolitym, gdy zaterkotał telefon. Mrzokonimow westchnął i podniósł ostrożnie blaszaną puszkę po mango w syropie z uwiązanym do niej sznurkiem.
Halo? – powiedział niepewnie. Cała ta tymczasowość niezupełnie trafiała do jego przekonania.
Agenci, do mnie – po drugiej stronie sznurka do identycznej puszki mówił Herr Fraulein. – Jest sprawa!
Mrzokonimow spojrzał na szefa, który siedział dwa biurka dalej, nieco w cieniu brzozy, i spytał głośno:
– Teraz – zaraz?
Herr Freulein przewrócił oczami, po czym z irytacją wskazał palcem na puszkę.
Teraz – zaraz? – powtórzył agent, tym razem do telefonu.
Nie, w Sylwestra. Co za głupie pytanie, oczywiście, że natentychmiast! – po czym rozłączył się.


Przyjrzyjcie się uważnie – kilkanaście rozłożonych na biurku fotografii spowodowało gwałtowny atak oczopląsu u agentów. Generał czekał.
Ściany – rzucił Widzimrka.
W dodatku gołe – dorzucił Mrzokonimow.
Jesteście bardziej niż beznadziejni – wyrzucił z siebie z rezygnacją Herr Fraulein. – Chociaż punkt dla Was za rozpoznanie ścian. To, – podsunął pod nosy agentów dwa zrobione z dalszej perspektywy zdjęcia – drodzy moi agenci, są ściany kin. A co znajduje się na ścianach każdego kina? To pytanie za cztery punkty.
Spojrzeli po sobie.
Plakaty? – Mrzokonimow przypomniał sobie, kiedy ostatnio mijał kino.
Brawo! A jeśli plakatów przy kinie brak, to co to oznacza? Pytanie za punktów pięć...
Że kino nie działa? – Mrzokonimow najwidoczniej był w formie.
Brawo! A teraz ostatnie pytanie – ile kin ostatnimi czasy zgłosiło zamknięcie swoich podwojów?
Chwila ciszy.
Za ile punktów? – nieśmiało dopytał Widzimrka, po czym oberwał gąbką od generała.
Zero – spokojnie odpowiedział Mrzokonimow.
Brawo! – Herr Fraulein zakończył konkurs dedukcyjny. – Kina-widma. W ciągu ostatniego miesiąca rozpleniły się po całym kraju. Musicie dowiedzieć się komu zależy, by temat zamkniętych kin nie przedostał się do powszechnej wiadomości.


Leniwy podmuch wiatru od niechcenia przetańczył fragmentem gazety na chodniku. Chwilę po tym Widzimrka i Mrzokonimow przeszli po nim, kierując się w stronę dawnego budynku kina. Im bliżej drzwi wejściowych się znajdowali, tym większą zyskiwali pewność, że ktoś ich obserwuje. Opustoszała ulica oraz nieodparte wrażenie inwigilacji poczynań sprawiły, że zesztywniały im mięśnie, a słuch stał się bardziej wyczulony na najmniejszy nawet szelest.
Czuli, że nie są sami. Kiedy spojrzeli w stronę okna – przekonali się, że mieli rację.
Wielka łysa głowa kasjera uśmiechała się do nich, a ręce machały zapraszając do środka.
Weszli.
Krótkiej rozmowa z pracownikiem kina skierowała śledztwo na zupełnie nowe tory.


Ostatnim kinem, które odwiedzili było Mont Blanc, ponury przybytek prowadzony przez cholerycznego dziwaka, pamiętającego bez wątpienia czasy kina niemego. Kiedy przekroczyli próg, właściciel z impetem odłożył kostkę Rubika i spojrzał na nich rozbieganymi oczami:
Na seans?! – wrzasnął. – Potrzeba jeszcze czterech osób! Poniżej sześciu nie gram.
My tylko chcie... – zaczął Mrzokonimow.
Kalafior!!
Kalafior? – Widzimrka bezmyślnie powtórzył ostatnie słowo.
Przecież mówię, że poniżej sześciu nie gram!
Ale...
Żadne ale! Tak mówi regulamin! Wiem, że mówi, bo sam go pisałem. I poniżej sześciu nie gram...
Ale my tylko... – Widzimrka podjął jeszcze jedną beznadziejną próbę.
Bakłażan!!
Tak, to bardzo ciekawe, doprawdy – Mrzokonimow przyjął inną taktykę rozmowy niż partner. – Niemniej jednak chodzi nam o to, dlaczego my, oraz pozostałe cztery osoby, które zostały na zewnątrz, nie możemy nacieszyć oczu plakatami filmowymi w oczekiwaniu na seans, hę?
Właściciel kina odsunął zasłonkę przy oknie.
Nikogo nie widzę - rzekł.
Och, no, masz Ci los! Widocznie brak plakatów zniechęcił naszych kompanów. I poszli sobie. A mimo to Pan gra filmy... Dlaczego się kino nie reklamuje? – To był zdecydowanie dzień Mrzokonimowa.
Panie – pewnej nocy wszystkie plakaty zniknęły. Nie tylko u mnie. We wszystkich kinach! W ciągu jednej nocy, w całym mieście! I ludzie myślą, że kina przestały działać. No i nie chodzą. Znaczy, i tak nie chodzili, ale teraz nie chodzą bardziej.
A co tam leży pod ścianą w kącie? – Widzimrka wskazał na rulony papieru spięte zieloną gumką.
I to jest właśnie najciekawsze! – właściciel kina dał susa w kierunku ustawionych przedmiotów. – To są plakaty, które przyszły wczoraj a które reklamują nową superprodukcję, która wchodzi do kin w najbliższy piątek... Rabarbar!
Agenci wymienili spojrzenia.
Informacje, które wyłuskali spomiędzy spontanicznie wykrzykiwanych nazw warzyw (łagodne, choleryczne dziwactwo), bardzo przybliżyły ich do rozwiązania sprawy.


Biuro słynnego reżysera filmowego mieściło się przy niemniej słynnej pięciogwiazdkowej restauracji, której to właścicielka słynęła z regularnie organizowanych kłótni o serwetki do tostów w mało ekskluzywnych lokalach. Reżyser palił właśnie kubańskie cygaro, kiedy do pomieszczenia wkroczyła dwójka agentów.
Co Panów sprowadza? – zawsze starał się odnosić z szacunkiem do swoich rozmówców, toteż słowo „Panów” wypowiedział wielką literą.
Pański nowy film.
Ego twórcy nadstawiło uszu.
Ma bardzo ciekawą kampanię reklamową – Mrzokonimow uważnie obserwował twarz człowieka, który siedział przed nimi w fotelu.
Pomysłowa, prawda? – reżyser zaciągnął się cygarem. – Ale nie przyszli tu Panowie mnie komplementować, czyż nie?
Czyż tak – odparł Widzimrka. – Czy kradzież wszystkich plakatów z aktualnego repertuaru kinowego naprawdę ma zapewnić powodzenie Pańskiemu nowemu filmowi?
Widzimrka ledwo skończył zdanie, kiedy on i Mrzokonimow poczuli, jak wielki arkusz papieru, z nadrukowanym tytułem obrazu, przykleja ich do ściany i unieruchamia.
Reżyser roześmiał się wyjątkowo sztucznie, ale był też wyjątkowo nieprzyjemnym czarnym charakterem, bardzo nielubianym w branży filmowej. Zdusił cygaro w popielniczce, wstał z fotela, obszedł biurko i stanął na wprost przymocowanych do ściany agentów.
Panowie, ja mogę i być artystą, ale przede wszystkim ja jestem człowiek interesu. I ja nie mogę sobie pozwolić na bezmyślne ryzyko. Widzicie...
Nie widzieli – plakaty zakleiły im oczy.
– … miałem świetny scenariusz: dobry dreszczowiec medyczny z wartką akcją i świetnymi dialogami. Murowany hit sezonu i najlepsza sensacja od dobrych dwóch dekad...
Skoro było tak świetnie, to po co tyle zachodu z... – próbował zapytać Mrzokonimow, nie ustając w próbie wyzwolenia się z kleszczy plakatu.
Bo tak to jest – przerwał twórca – jak prosi się o wsparcie finansowe Państwowy Komitet Filmowy. Z mrocznego thrillera w czasach współczesnych zrobiono mi romantyczną historię o bolszewiku, który przedzierając się przez okupowany Rzeszów dociera do konspiracyjnego koła Armii Krajowej, której łączniczką w mieście jest niewidoma Polka, ukrywająca w piwnicy swej chałupy na rogatkach kaleką Żydówkę. Panowie! Na tego gniota i szkół wołami nie zaciągną!!!
Rzeczywiście, osobliwe... - mruknął Widzimrka.
Panowie, zrozumcie – zdesperowany artysta działa desperacko. Ale – głos przybrał żywszy ton – wybaczcie mi. Dziś mam premierę swego filmu i – jako, że nic innego w kinach nie grają, jeśli wierzyć plakatom filmowym – mój obraz raczej zarobi na siebie. Porozmawiamy po moim powrocie. Tymczasem, żegnam.


Tłum widzów, dziennikarzy i aktorów wypełnił salę kinową w jednym z miejscowych multipleksów. Plakaty do filmu „Bohater jutra” zdobiły każdy możliwy zakamarek wnętrza budynku. Reżyser i przedstawiciele Państwowego Komitetu Filmowego zasiedli na honorowych miejscach, wielce zadowoleni z rozpoczynającej się właśnie premiery. Wszystkie przemowy już się odbyły, czas nastał, by wreszcie wyświetlić obraz.
Zgasły światła.
Nagle ekran wypełniły kadry filmowe. Dobra muzyka oraz pierwsze ujęcia świadczyły o tym, że to będzie bardzo przyjemny seans ze sprawnie zrealizowaną produkcją.
Tyle, że nie był to „Bohater jutra”, a „Ekran grozy” - film debiutującego – z dala od państwowych decydentów – młodego absolwenta szkoły filmowej.
Przez salę przetoczył się pomruk zdziwienia. Reżyser wstał i spojrzał w górę, w stronę kabiny projekcyjnej. Machający do niego radośnie Widzimrka i Mrzokonimow jednoznacznie wskazywali na to, że jego film nie okaże się w najbliższym sezonie sukcesem frekwencyjnym.
Opuścił kino i już więcej do niego nie powrócił.
W przeciwieństwie do włodarzy z komitetu filmowego.


Czas chyba na urlop, nie? – taras ulubionej kawiarenki przy głównym miejskim placu jak zawsze okazał się miejscem, gdzie śledztwo formalnie kończono.
Chyba tak. Ale poproszę z dala od filmowych szaleńców i nieudolnych dyrektorów instytucji kultury – Widzimrka czuł ogromne znużenie ostatnim dochodzeniem.
W to mi graj – rzekł Mrzokonimow, a zaprzyjaźniony kelner doniósł im po pierniczku, kawie mrożonej i herbacie – słodzonej, nie mieszanej.


––––
* była to wielce tajna, zakończona sukcesem operacja, której akta czytali zawsze, kiedy chcieli przypomnieć sobie dlaczego właściwie jeszcze pracują w państwowej instytucji.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz