wtorek, 25 lutego 2014

Dźwięk fujarki o świcie i dwie góry

Na najdalszych rubieżach królestwa obywatela króla Brzoskwinki, gdzie czarcie kopytka na dobranoc stukały, istniało sobie podupadające miasteczko. Nie zawsze miało ono tak niski poziom dobrobytu. Dobre czasy wcale nie należały do tak odległej przeszłości. Jednakże okres kiedy dzieje się poniższa historia naznaczony był biznesową bessą. Kolejni kupcy zamykali swe kramiki, uszczuplając wpływy do budżetu miejskiego, zaś radni czuli się bezradni, co dla nikogo nie stanowiło nowości.
W miasteczku tym żyła pewna dziewczyna, córka bednarza, mocno już po dwudziestce, co w nomenklaturze tego obszaru czyniło ją stateczną starą panną. Chciałoby się powiedzieć, że była piękna, a w stanie wolnym pozostawała, bo czekała na tego romantycznego chłopca, którego niegdyś na jagodach spotkała, ale byłoby to nieprawdą. Dziewczyna bowiem nie tylko do najpiękniejszych nie należała, ale wręcz była brzydka jak diabli i to ci najbrzydsi diabli. A żeby nieszczęścia dopełnić, z roku na rok stan urody ulegał pogorszeniu, choć wydawało się to niemożliwe. I nawet jej tatuś, bednarz wyśmienity i za swe rzemiosło ceniony powszechnie, tak jak kochał swoją dziewczynkę, kiedy mała była, tak teraz patrzyć na nią nie mógł.
Nieszczęsna niewiasta miała świadomość, jaką ujmę ojcu i całemu miasteczku przynosi jako stara panna i to w dodatku brzydka.
„Świetne beczki wyrabiasz bednarzu”, niejednokrotnie słyszała córka, jak do ojca ludzie gadali, „ale boję się, że jakość ich pogarszać się będzie, jak uroda twojej Matyldy”.
Bolały te słowa dziewczynę okropnie.
Często zatem szła poza granice miasteczka, do okalającego je lasu, gdzie przy starej studni siadywała i popłakiwała cichutko.
„Ach! Gdyby tylko istniał jakiś cudowny sposób, bym nieco ładniejszą być mogła! Ach jakże byłabym tedy szczęśliwa”, tak mówiła do siebie, łkając nad wodą w studni i mając w pamięci te przykre chwile, kiedy nakazem rady miejskiej w worku pokutnym na głowie chodzić miała, żeby ludzi nie gorszyć.
(Z powodu kryzysu zabrakło jednak materiału do wykonania takiego worka, więc chwilowo nie egzekwowano wykonania tego rozporządzenia)
Łkała, łkała, a słuchające ją drzewa zawsze szumiały w takt sączących się z jej oczu łez, co ona brała za oznakę solidarności. W rzeczywistości jednak drzewa rzucały pod jej adresem słowa pełne obrzydzenia, a wiatr niósł je dalej. Szczęście zatem, że dziewucha języka leśnego nie znała.
Razu pewnego Matylda wybrała się do sąsiedniej wsi, do słynnej w tych okolicach babki zielarki. I ta jednak niewiele pomóc mogła.
„Moje zioła i wywary moje”, przybrała wystudiowany skrzekliwy ton głosu, „moc swoją tracą w kontakcie z twoją, tfu! tfu! na wężowy urok, urodą. Jedyne co radzić mogę, to nocny tryb życia zacznij prowadzić!” Bezlitośnie zmiażdżyła ostatnią tlącą się w duszyczce niewinnej nadzieję, po czym równie bezlitośnie za usługę zapłaty zażądała.
Wybiegło dziewczę z całkiem modnie odnowionej chatki babki zielarki i w głąb lasu się skierowało. Im dalej biegła, tym mniej łzy mogła powstrzymać, a im mocniej płakała, tym większe krople z oczu wypływały.
Bez mała całe oczy by wypłakała, gdyby nie ukochana studnia, której wreszcie dopadła, a tam opadła z sił i rozckliwiła się na dobre.
„Ach czemuż, doloż, ach czemuż! Jakam ja okropnie nieszczęśliwa!”
Wtedy też usłyszała męski głos, który rzekł do niej:
„Hej, panienko! Cóż to za zgryzota cię trapi, że strudzonemu wędrowcowi odpocząć w lesie nie dajesz?”. Męski głos dobiegał z drugiej strony studni. Dziewczę nikogo nie widziało, ale jako że głos był ciepły, to i konwersację z nieznajomym podjęło.
„A płaczę, bom brzydka i ratunku dla mnie nie ma!”
I pokrótce opowiedziała mu swoje losy.
„Nie smuć się, panienko!” rzekł nieznajomy, wysłuchawszy Matyldy. „Nikt nie jest tak brzydki, żeby cierpieć przez całe życie musiał on i jego bliscy! I choć nie widzę Twej twarzyczki, a i zbyt oczy swe cenię, by ryzykować ich utratę, to wydaje mi się, że mam dla ciebie rozwiązanie.”
Nie tylko Matylda nadstawiła uszu, ale i drzewa szumieć przestały i wścibsko podsłuchiwać zaczęły.
„Każdego dnia, kiedy świt nastaje, we wszystkich lasach na świecie rozlega się niezwykle subtelny dźwięk fujarki”, męski głos przemawiał, „Każda osoba, którą jakiś smutek trapi otrzymuje tedy od losu szansę, by zrealizować swoje jedno marzenie. Podążać za melodią należy, aż nie ucichnie, a staje się tak, kiedy z mgły najmglistszej Wielka Góra się wyłania. Wtedy to przejść ją należy, a za nią jeszcze sześć gór i siedem rzek pokonać trzeba, aż wędrowiec dotrze do Złotego Miasta. Tam, w centralnej jego części, Cudowne Źródełko bije, co ze spełniania życzeń na całą dolinę słynie.”
„Ojej!” zmartwiła się Matylda, córka bednarza. „Siedem gór i tyleż samo rzek... To duży prowiant ze sobą wziąć trzeba!”
„Trzy parówki na jeden dzień licz. I o papierze toaletowym zapominać nie należy, bo... no wiesz, przydaje się.”

Uradowana Matylda pobiegła do domu, gdzie ojciec byłby i beczkę właśnie sprzedał, lecz klient córkę bednarza zobaczywszy, ukłonił się jedynie i pospiesznie włości opuścił.
„Nie myślałaś nigdy, żeby na ortodoksyjny islam przejść i głowę jakoś przystroić?” syknął do córki, kiedy do kolacji siadali.
Dnia następnego Matylda skoro świt do lasu pobiegła. Dźwięki fujarki słyszała nim jeszcze studni dopadła. Z mocno bijącym sercem nasłuchiwała z której strony melodia rozbrzmiewa i ustaliwszy to, tam właśnie skierowała swe kroki. I w ten oto sposób wędrówkę po urodę rozpoczęła.
A kiedy dźwięk instrumentu ucichł, jej oczom ukazała się ogromna góra, Wielka Góra, której szczyt niknął w mgle, tak gęstej i tak nieprzeniknionej, że choć oko wykol niczego ujrzeć się nie dało.
Szczęśliwie ścieżka prowadziła wokół masywu.

I tutaj szczęście Matyldy się skończyło. Nie tylko nie dotarła ona do siódmej góry, ani do siódmej rzeki. Nie dotarła także do rzeki piątej, ani czwartej, albowiem tuż za drugą górą została zatrzymana przez strażników granicznych pod zarzutem próby nielegalnego przekroczenia granicy. Jak mówiliśmy na początku, były to najdalsze rubieże, a więc i królestwo tu się kończyło i wyruszanie w drogę bez paszportu było po prostu niemądre. Każdy mieszkaniec tych okolic o tym wiedział, ale oczywiście nie skoncentrowana na sobie Matylda, która poprzez ciągłe użalanie się nad sobą o rozsądku zapomniała. Żeby jeszcze bardziej pogrążyć brzydką starą pannę, to i celnicy przyczepili się do niej, znalazłszy w jej pakunku dość pokaźną ilość parówek i za przemytnika ją wzięli. Oj, posiedzi biedna Matylda, posiedzi!

A tymczasem do jej rodzinnego miasteczka wkrótce po odejściu brzydkiej dziewczyny dobrobyt ponownie zawitał. Handel znów zakwitł, a na ulicach rozlegał się gwar rozmów i kłótni kupieckich. Bednarz znalazł sobie nową towarzyszkę życiową i wkrótce został ojcem ślicznej Weronki.
Czyli w sumie to pozytywne zakończenie całej historii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz