środa, 28 maja 2014

Drzazgi: Festyn

Śniło mi się, że wypadły mi zęby. Na wszelki wypadek przesuwam po nich językiem. Głupi sen...

Nie ma jeszcze ósmej, a powietrze jest już ciężkie i nagrzane. Spełzam leniwie po stromych schodach i wychodzę na podwórze. Spoglądam na kamienną fontannę z Posejdonem, wokół której gromadzą się ludzie. Plac momentalnie zakwita pstrokacizną naprędce uszytych spódnic i koszul. Trzaskają rozkładane w pospiechu stragany, wzorzyste obrusy targane palącym wiatrem przypominają żagle jakichś zabłąkanych okrętów.

To lokalne święto, uświadamiam sobie. Wśród śpiewów i śmiechów podchodzę do mężczyzny, który głośno recytuje wiersz w nieznanym mi języku. Potrząsa skórzanym kubeczkiem, w środku grzechoczą kości do gry. Jego uśmiech jest dokuczliwie nieszczery. Uśmiech handlarza bezpowrotnie zmarnowanym czasem. Przesuwam dłonią po gęsich piórach. Kości uderzają o siebie. Biorę do ręki starą fotografię. Jej brzegi są nadpalone. Znam dziewczynkę, która uśmiecha się ze zdjęcia, ale nie mogę przypomnieć sobie, gdzie ją wcześniej widziałem. Spoglądam na mężczyznę. Z uśmiechem potrząsa kubeczkiem. Znajoma twarz ze zdjęcia uwiera mnie jak ostry kamyk pod sklepieniem stopy. Kości grzechoczą. Wyciągam z kieszeni listę wyników – jeśli wypadną trzy jednakowe, mężczyzna wygra. A ja? Nie pamiętam jaka była stawka. Gładzę nijaką, zimną szklaną kulę. W środku stoją obok siebie Empire State Building i Wieża Eiffla. Obracam kulę i rozpętuję idiotyczna różową śnieżycę. Kości grzechoczą gdzieś w mojej głowie. W gęsich piórach załamują się promienie przedpołudniowego słońca. Przez chwilę widzę tylko rozświetloną znajomą twarz ze zdjęcia, boleśnie oślepiającą. Kim jesteś? Chcę coś powiedzieć, ale uśmiechnięty mężczyzna daje mi znak, żeby milczał. Jest gotów. Przechyla kubeczek, a ja zamieram, bo nie wiem, co przegrałem. Patrzę, jak moje zęby toczą się po stole.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz