Śniło mi
się, że wypadły mi zęby. Na wszelki wypadek przesuwam po nich
językiem. Głupi sen...
Nie ma
jeszcze ósmej, a powietrze jest już ciężkie i nagrzane. Spełzam
leniwie po stromych schodach i wychodzę na podwórze. Spoglądam na
kamienną fontannę z Posejdonem, wokół której gromadzą się
ludzie. Plac momentalnie zakwita pstrokacizną naprędce uszytych
spódnic i koszul. Trzaskają rozkładane w pospiechu stragany,
wzorzyste obrusy targane palącym wiatrem przypominają żagle jakichś
zabłąkanych okrętów.
To lokalne
święto, uświadamiam sobie. Wśród śpiewów i śmiechów
podchodzę do mężczyzny, który głośno recytuje wiersz w
nieznanym mi języku. Potrząsa skórzanym kubeczkiem, w środku
grzechoczą kości do gry. Jego uśmiech jest dokuczliwie nieszczery.
Uśmiech handlarza bezpowrotnie zmarnowanym czasem. Przesuwam dłonią
po gęsich piórach. Kości uderzają o siebie. Biorę do ręki starą
fotografię. Jej brzegi są nadpalone. Znam dziewczynkę, która
uśmiecha się ze zdjęcia, ale nie mogę przypomnieć sobie, gdzie
ją wcześniej widziałem. Spoglądam na mężczyznę. Z uśmiechem
potrząsa kubeczkiem. Znajoma twarz ze zdjęcia uwiera mnie jak ostry
kamyk pod sklepieniem stopy. Kości grzechoczą. Wyciągam z kieszeni
listę wyników – jeśli wypadną trzy jednakowe, mężczyzna
wygra. A ja? Nie pamiętam jaka była stawka. Gładzę nijaką, zimną
szklaną kulę. W środku stoją obok siebie Empire State Building i
Wieża Eiffla. Obracam kulę i rozpętuję idiotyczna różową
śnieżycę. Kości grzechoczą gdzieś w mojej głowie. W gęsich
piórach załamują się promienie przedpołudniowego słońca. Przez
chwilę widzę tylko rozświetloną znajomą twarz ze zdjęcia,
boleśnie oślepiającą. Kim jesteś? Chcę coś powiedzieć, ale
uśmiechnięty mężczyzna daje mi znak, żeby milczał. Jest gotów.
Przechyla kubeczek, a ja zamieram, bo nie wiem, co przegrałem.
Patrzę, jak moje zęby toczą się po stole.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz