środa, 16 lipca 2014

Drzazgi: Miasto rozpływa się w słońcu

Wieczór sylwestrowy jest cieplejszy niż zwykle. Nie chodzi nawet o to, że temperatura utrzymuje się w granicach dwudziestu pięciu stopni powyżej zera. Ludzie wyglądają absurdalnie chodząc po ulicach w letnich spodniach, lnianych koszulach i przewiewnych, kwiecistych sukienkach. Mamy środek zimy, na Boga!
Zamierzamy wyjść na imprezę. Na imprezy właściwie, bo żaden z nas nie przepada za znajomymi tego drugiego. Mamy siebie na co dzień, stwierdzamy, jeden wieczór możemy spędzić osobno. Wyruszamy więc w miasto i na przystanku każdy wsiada w inny tramwaj.
Nie umiem dobrze się bawić. Męczą mnie rozmowy o sporcie, na którym się nie znam, i o samochodach, których nigdy nie nauczyłem się prowadzić. Korzystając z chwili nieuwagi gospodarzy wymykam się na klatkę schodową i zbiegam w dół, starając się nie narobić hałasu. To trudne zadanie, bo schody są stare i, dałbym głowę, sypią się pod moimi stopami.
Krążę po mieście. Na pewno minęła 22, jest jednak jasno i tłoczno, ludzie chodzą, hałasują, palą ogniska i piją alkohol. W środku miasta. Ale w końcu noc sylwestrowa rządzi się swoimi prawami.
Postanawiam zadzwonić, sam nie wiem do kogo. Wyciągam telefon i słyszę, że połączenie trwa. Wyświetlacz pokazuje koniec rozmowy, licznik czasu się zatrzymał, ale w słuchawce słyszę głos. Znajomy głos, który zaczyna opowiadać mi o czymś, o czymś, co ma mnie poruszyć, może wstrząsnąć, a może po prostu rozbawić, ale nic z tego. Nie rozumiem ani słowa.
Rezygnuję z rozmowy, rozłączam się i postanawiam wybrać się na film. Chcę obejrzeć tylko początek, pierwsze kilkanaście minut. Mistrzostwo montażu. Zawsze podobał mi się początek.

Wchodzę do restauracji, w której rozgrywa się akcja filmu. Przy stolikach siedzą mężczyźni w czarnych garniturach. Czytają jakieś dokumenty, rozmawiają półgłosem, jeden przekonuje drugiego do czegoś. Obsługa lokalu krząta się między stolikami. Jeśli się bliżej przyjrzeć, można zauważyć, że nie robią niczego pożytecznego, przekładają jedynie różne rzeczy z miejsca na miejsce.
Mężczyźni, którzy rozmawiali przy jednym ze stolików zaczynają się kłócić. Jeden z nich wyciąga broń, krótki pistolet, widziałem już taki, nie pamiętam gdzie. Drugi sięga do walizki po karabin. Wybucha gwałtowna strzelanina, w której już chwilę później biorą udział wszyscy klienci i kelnerzy. Każdy jest uzbrojony. Ktoś pada martwy od strzału, ktoś inny przebija jedną z kelnerek nogą od stołu, mężczyzna we fraku kataną ścina głowy.
Staram się schronić w kącie, unikać pocisków, nie rzucać się w oczy. Wiem, że nic mi nie grozi, bo już widziałem ten film, jednak instynkt ma głos decydujący i stanowczo zakazuje mi wychylania się.
Udaje mi się w końcu wyjść. Wychodzę tymi samymi drzwiami, którymi wszedłem z ulicy, lecz tym razem prowadzą one na taras nad placem po drugiej stronie lokalu. Dziwne jest jednak to, że jeżdżą po nim tramwaje. Po placu, nie po tarasie.
Zapadł już zmrok. Na ścianie budynku pojawiają się napisy początkowe. Przypominam sobie, że to rzeczywiście polski film. Zza rogu wychodzą Piotr Fronczewski i jakiś młody aktor, którego nazwiska nie pamiętam, pewnie nie jest ważne. Są w policyjnych mundurach, mają gęste i długie brody.
Opuszczam taras, a tym samym film i ruszam przed siebie.

Trafiam ponownie na tę samą imprezę. Ktoś do mnie macha. Ktoś woła mnie po imieniu. Ignoruję ich. Nie znam ich. Nie chcę się z nimi bawić.

Próbuję zadzwonić do Skrobla. Głos w słuchawce informuje, że abonent jest niedostępny. To jest jego głos.

Sam nie wiem, kiedy robi się jasno. W centrum miasta spotykam Rosę. Stoi na środku ogromnego skrzyżowania. Nie wiem, co może tam robić. Jest sama. Wokół panuje kompletny bezruch. Nie jedzie żaden samochód ani tramwaj, nie ma przechodniów.
Rosa zarzuca na mnie prześcieradło, przewraca na ziemię i zaczyna poszturchiwać dla zabawy. Odkrywam, że ma łaskotki, więc w końcu udaje mi się ją jakoś uspokoić i wyswobodzić spod materiału.
Mówię jej, że martwię się o Skrobla. Radzi mi, żeby spróbował zadzwonić ponownie.
Odbiera zaspany. Mówi, że impreza była beznadziejna, że wrócił do domu przed 23.

Mówię, że już wracam do domu i się rozłączam. Patrzę na wyświetlacz. Licznik wciąż mierzy czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz