Wieczór sylwestrowy jest
cieplejszy niż zwykle. Nie chodzi nawet o to, że temperatura
utrzymuje się w granicach dwudziestu pięciu stopni powyżej zera.
Ludzie wyglądają absurdalnie chodząc po ulicach w letnich
spodniach, lnianych koszulach i przewiewnych, kwiecistych sukienkach.
Mamy środek zimy, na Boga!
Zamierzamy wyjść na
imprezę. Na imprezy właściwie, bo żaden z nas nie przepada za znajomymi
tego drugiego. Mamy siebie na co dzień, stwierdzamy, jeden wieczór
możemy spędzić osobno. Wyruszamy więc w miasto i na przystanku
każdy wsiada w inny tramwaj.
Nie umiem dobrze się
bawić. Męczą mnie rozmowy o sporcie, na którym się nie znam, i o
samochodach, których nigdy nie nauczyłem się prowadzić.
Korzystając z chwili nieuwagi gospodarzy wymykam się na klatkę
schodową i zbiegam w dół, starając się nie narobić hałasu. To trudne zadanie, bo schody są stare i, dałbym głowę, sypią
się pod moimi stopami.
Krążę po mieście. Na
pewno minęła 22, jest jednak jasno i tłoczno, ludzie chodzą,
hałasują, palą ogniska i piją alkohol. W środku miasta. Ale w
końcu noc sylwestrowa rządzi się swoimi prawami.
Postanawiam zadzwonić,
sam nie wiem do kogo. Wyciągam telefon i słyszę, że połączenie
trwa. Wyświetlacz pokazuje koniec rozmowy, licznik czasu się
zatrzymał, ale w słuchawce słyszę głos. Znajomy głos, który zaczyna
opowiadać mi o czymś, o czymś, co ma mnie poruszyć, może wstrząsnąć, a może po prostu rozbawić, ale nic z tego. Nie rozumiem ani słowa.
Rezygnuję z rozmowy, rozłączam się i
postanawiam wybrać się na film. Chcę obejrzeć tylko początek, pierwsze
kilkanaście minut. Mistrzostwo montażu. Zawsze podobał mi się
początek.
Wchodzę do restauracji,
w której rozgrywa się akcja filmu. Przy stolikach siedzą mężczyźni
w czarnych garniturach. Czytają jakieś dokumenty, rozmawiają
półgłosem, jeden przekonuje drugiego do czegoś. Obsługa lokalu
krząta się między stolikami. Jeśli się bliżej przyjrzeć, można
zauważyć, że nie robią niczego pożytecznego, przekładają
jedynie różne rzeczy z miejsca na miejsce.
Mężczyźni, którzy
rozmawiali przy jednym ze stolików zaczynają się kłócić. Jeden
z nich wyciąga broń, krótki pistolet, widziałem już taki, nie
pamiętam gdzie. Drugi sięga do walizki po karabin. Wybucha
gwałtowna strzelanina, w której już chwilę później biorą udział
wszyscy klienci i kelnerzy. Każdy jest uzbrojony. Ktoś pada martwy
od strzału, ktoś inny przebija jedną z kelnerek nogą od stołu,
mężczyzna we fraku kataną ścina głowy.
Staram się schronić w
kącie, unikać pocisków, nie rzucać się w oczy. Wiem, że nic mi
nie grozi, bo już widziałem ten film, jednak instynkt ma głos decydujący i stanowczo zakazuje mi wychylania się.
Udaje mi się w końcu
wyjść. Wychodzę tymi samymi drzwiami, którymi wszedłem z ulicy, lecz tym razem prowadzą one na taras nad placem po drugiej stronie
lokalu. Dziwne jest jednak to, że jeżdżą po nim tramwaje. Po
placu, nie po tarasie.
Zapadł już zmrok. Na
ścianie budynku pojawiają się napisy początkowe. Przypominam
sobie, że to rzeczywiście polski film. Zza rogu wychodzą Piotr
Fronczewski i jakiś młody aktor, którego nazwiska nie pamiętam,
pewnie nie jest ważne. Są w policyjnych mundurach, mają gęste i
długie brody.
Opuszczam taras, a tym
samym film i ruszam przed siebie.
Trafiam ponownie na tę
samą imprezę. Ktoś do mnie macha. Ktoś woła mnie po imieniu.
Ignoruję ich. Nie znam ich. Nie chcę się z nimi bawić.
Próbuję zadzwonić do Skrobla. Głos w słuchawce informuje, że abonent jest niedostępny.
To jest jego głos.
Sam nie wiem, kiedy robi
się jasno. W centrum miasta spotykam Rosę. Stoi na środku
ogromnego skrzyżowania. Nie wiem, co może tam robić. Jest sama.
Wokół panuje kompletny bezruch. Nie jedzie żaden samochód ani
tramwaj, nie ma przechodniów.
Rosa zarzuca na mnie
prześcieradło, przewraca na ziemię i zaczyna poszturchiwać dla
zabawy. Odkrywam, że ma łaskotki, więc w końcu udaje mi się ją
jakoś uspokoić i wyswobodzić spod materiału.
Mówię jej, że martwię
się o Skrobla. Radzi mi, żeby spróbował zadzwonić ponownie.
Odbiera zaspany. Mówi,
że impreza była beznadziejna, że wrócił do domu przed 23.
Mówię, że już wracam
do domu i się rozłączam. Patrzę na wyświetlacz. Licznik wciąż
mierzy czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz