za trzy kwadranse odjeżdża
pociąg. nasz pociąg, bezpośredni do domu. stacja mieściła
się na korytarzu przed naszymi drzwiami i sąsiadka irytowała się,
że przez ten właśnie pociąg nigdy nie potrafi zdążyć na czas
do lekarza. ponoć szlaban wolno pracuje.
czy
zapłaciliśmy właścicielce? tak, zdecydowanie, zaraz po
przybyciu. tani nocleg w starym hangarze lotniczym, przerobionym na
siłownię. jest po sezonie, także sportowym, więc dźwięk hantli
ani klocków dźwigowych nie uderza od siódmej rano i przynajmniej
przez ten weekend mogliśmy się wyspać. a potem zwiedzać.
nie
ma gołębi. dziwne, brak irytującego rannego gruchania oszarza
otaczającą okolicę. bezdźwięczność powoduje, że pomimo
długiego i mocnego spania czuję się zmęczony, ty chyba też, ziewasz przewlekle. to
rzecz, z której ani ty, ani ja nie wykaraskamy się już nigdy, jak
opryszczka, na którą raz zapadłszy, do końca będziemy ją
hodowali i pokazywali ze wstydem.
wzięliśmy
wszystko? plecak, pieniądze, klucze do mieszkania... i pamiątkę.
z pamiątką mamy problem. jej gigantyczne rozmiary uniemożliwiają
zapakowanie w cokolwiek, co ułatwiłoby transport. po co kupowaliśmy
aż taki duży, pytam. bo to lokalny wypiek, odpowiadasz, bo przecież
lokalność zawsze przywozimy z wojaży do domu.
bierzesz plecak,
a ja zawijam w gigantyczną reklamówkę bochen chleba, staję
przed nim plecami i ciągnę za sobą, mając nadzieję, że
przeciśnie się przez drzwi hangaru. i myślę, że może na dworcu
opłacimy dodatkowo drezynę, by olbrzymią, pachnącą drożdżami
pamiątkę dostarczyć pod drzwi mieszkania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz