środa, 21 maja 2014

Drzazgi: Pamiątka

za trzy kwadranse odjeżdża pociąg. nasz pociąg, bezpośredni do domu. stacja mieściła się na korytarzu przed naszymi drzwiami i sąsiadka irytowała się, że przez ten właśnie pociąg nigdy nie potrafi zdążyć na czas do lekarza. ponoć szlaban wolno pracuje.
czy zapłaciliśmy właścicielce? tak, zdecydowanie, zaraz po przybyciu. tani nocleg w starym hangarze lotniczym, przerobionym na siłownię. jest po sezonie, także sportowym, więc dźwięk hantli ani klocków dźwigowych nie uderza od siódmej rano i przynajmniej przez ten weekend mogliśmy się wyspać. a potem zwiedzać. 
nie ma gołębi. dziwne, brak irytującego rannego gruchania oszarza otaczającą okolicę. bezdźwięczność powoduje, że pomimo długiego i mocnego spania czuję się zmęczony, ty chyba też, ziewasz przewlekle. to rzecz, z której ani ty, ani ja nie wykaraskamy się już nigdy, jak opryszczka, na którą raz zapadłszy, do końca będziemy ją hodowali i pokazywali ze wstydem.
wzięliśmy wszystko? plecak, pieniądze, klucze do mieszkania... i pamiątkę. z pamiątką mamy problem. jej gigantyczne rozmiary uniemożliwiają zapakowanie w cokolwiek, co ułatwiłoby transport. po co kupowaliśmy aż taki duży, pytam. bo to lokalny wypiek, odpowiadasz, bo przecież lokalność zawsze przywozimy z wojaży do domu. 
bierzesz plecak, a ja zawijam w gigantyczną reklamówkę bochen chleba, staję przed nim plecami i ciągnę za sobą, mając nadzieję, że przeciśnie się przez drzwi hangaru. i myślę, że może na dworcu opłacimy dodatkowo drezynę, by olbrzymią, pachnącą drożdżami pamiątkę dostarczyć pod drzwi mieszkania. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz