poniedziałek, 12 maja 2014

Drzazgi: Kurort

Kobieta po drugiej stronie oddalała się proporcjonalnie do mojego zbliżania się do lady. Ser, tylko dziesięć plasterków, pomyślałem, wiem, jak to powiedzieć, a ona patrzyła chłodno na mnie zza grubych okularów (nikt już takich nie nosi!!!) i czułem, że nie spotka mnie żadna taryfa ulgowa, że nie zostanie wysłany do mnie nieśmiały uśmiech. Dziesięć plasterków, ser, wiem, przecież pamiętam jak to powiedzieć, a wtedy kolejka się przesunęła i jej wzrok zaczął świdrować moją osobę, a ja uparcie chciałem na głos poprosić o to, po co przyszedłem i zająknąłem się, że "zehn", ale że ser to już nie, bo przecież nie "cheese", i jak na Polaka przystało dokończyłem po polsku, że plasterki tego sera, że "dort", a to znaczy tam, a ona z nienawiścią jeszcze większą na mnie spojrzała, jakby jadem splunęła, a wtedy z totalnym kpieniem w głosie odezwał się babsztyl stojący za moimi plecami, którego torby wypychały mnie uprzednio z kolejki, "oj, kochany, mów po polszku, bo widżisz, że po niemieczku czi nie idżie" i szturchnęła mnie mocno, a ja tylko wziąłem ser, zapłaciłem, powiedziałem "danke!" i wróciłem na ulicę w niemieckim kurorcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz