Gospoda „Pod Wielkim
Prusakiem” (prowadzona przez rzeczywiście Wielkiego Prusaka)
przeżywała poprzedniego wieczoru prawdziwe oblężenie, podobnie
zresztą jak całe miasto, noszące wdzięczną nazwę Chrapacz.
Powodem, dla którego zjechało się tutaj tylu znamienitych gości,
a także wcale nie mało szabrowników i generalnie nikczemnych
typów, była jedyna w swoim rodzaju noc, która przypadała raz do
roku, a mianowicie Noc Łez Świętego Wawrzyńca. Mianem łez
określano perseidy, przecinające letnią porą nocne, gwiaździste
niebo.
Wszyscy w brzoskwiniowym
królestwie wiedzieli, że spadające meteory najlepiej obserwuje się
w Chrapaczu – miejscowości, która na przestrzeni wielu stuleci
stała się prawdziwym kurortem i eksluzywną przystanią dla
wszystkich z grubą sakwą lub niedomykającym się kufrem. Przede
wszystkim jednak uzyskała tytuł najdroższego miasta w dominium
króla Brzoskwinki, generującym największe wpływy, co niezmiernie
cieszyło mieszkańców Chrapacza, jego tyjących z roku na rok
włodarzy, a przede wszystkim samego króla Brzoskwinkę, który z
przekazywanych danin mógł pokrywać koszta powstałe w wyniku
hucznej i nad wyraz rozbuchanej fantazji swej jedynej córki, której
ludność mogła wybaczyć wszystko tylko nie tak afirmowany przez
nią brak urody.
Podczas takiej wyjątkowej nocy bawiono się, obficie pojono gardła miodem pitnym (i niepitnym też), tańczono, znowu pojono gardła, rozmawiano, wymawiano życzenia w kierunku „spadających gwiazd”, bito się, pojono gardła dalej, kopulowano – chyba, że akurat znowu pojono gardła, wówczas kopulowano po napojeniu – a następnie ostentacyjnie chrapano. (Co wyjaśniało, skądinąd, nazwę miasta.)
Tak też działo się
minionego wieczoru, ale Spokojan Cierpliwy zdawał się następnego
poranka odczuwać lekki niepokój, by nie rzec – poirytowanie.
„Państwo raczą
żartować”, rzekł w kierunku prusaka, odzianego w gospodzi
uniform, który wręczył mu rachunek za spędzoną w gospodzie noc.
„Obawiam się, że nie
rozumiem”, odpowiedział z godnością i najwyższą kulturą
prusak, bo trzeba Wam wiedzieć, że są to stworzenia dość szybko
i sprawnie ogarniające rzeczywistość i potrafiące odnaleźć się
w każdej sytuacji.
„Na rachunku policzyli
mi Państwo za noc, którą tu spędziłem...”
„Zgadza się”,
przytaknął czułkami prusak. „Spędził Pan tu noc, mhm...”
„Tego się nie
wypieram przecież, no, skąd! Ale dalej: wyżywienie, to jest
kolacja i obiad...”
„Obiadokolacja,
uściślając, bo samej kolacji nie serwujemy”
„Tak, tak...
śniadanie... łóżko, pierzynę, spaloną świecę...”
„Dwie. Raczył Pan
spalić dwie niespalone świece.”
Spokojan spojrzał znad
rachunku na recepcjonistę uważnie. Czułka tego ostatniego jedynie
nieco się skuliły, ale przy kolejnym pytaniu od razu wróciły do
potulnego stanu gotowości.
„Dwie?”
„Yhm.”
„No, dobra... A ta
opłata... za powietrze?”
„Tak, tak zwane
klimatyczne, yhm...”
Spokojan potrząsnął
głową i cierpliwie, co zważywszy na jego nazwisko nie powinno
dziwić, spytał:
„Ale... Nie rozumiem,
przecież wszędzie powietrze jest takie samo, oddychamy nim
wszędzie, dlaczego niby tutaj...”
„Jakiś problem,
Mały?”, do kulturalnego prusaka, pełniącego na umowę-zlecenie
rolę konsjerża, zagadnął Wielki Prusak, szef wszystkich szefów i
gospód w Chrapaczu. Dwukrotny laureat konkursu
poetycko-narciarskiego w Chrapaczu, a także przewodniczący Koła
Gospodarzy Prusaczych w Chrapaczu.
Oraz obecny burmistrz
Chrapacza.
Mały pokrótce streścił
w czym rzecz. Wielki Prusak postanowił osobiście kontynuować
zajmowanie się najwyraźniej kłopotliwym i kłótliwym gościem,
wszak z nie jednym już sobie nie raz dawał radę, odchrząknął i
rzekł:
„Szanowny Panie,
rachunek za obsługę nie powinien Pana dziwić, wszak, ten teges,
jakby nie było, obsługiwaliśmy Pana niczym, nie przymierzając,
angielskiego króla. Zużył Pan również dwie świece, które były
nieużywane dopóki Pan ich, oczywiście, ten teges, nie użył.”
„Sugeruje Pan, że
gdybym nie oświetlił swego pokoju świecami, które były na
wyposażeniu pokoju, to zapłaciłbym mniej?”
„Niezużycie świecy
zwolniłoby na pewno Pana od obowiązku zapłaty za zużycie. Ten
teges.”
Spokojan powoli tracił
prawo do posługiwania się swoim imieniem, niemniej jednak trzymał,
a przynajmniej starał się trzymać, fason.
„Ale mnie dziwi opłata
za powietrze...”
„Klimatyczne, tak
zwane.” wtrącił szef wszystkich szefów i burmistrz Chrapacza w
jednym. „pobieramy opłatę klimatyczną, ten teges, za to, że
może Pan w spokoju, niczym niezmąconym, wdychać w płuca to
cudowne chrapackie powietrze, które wyzwala w każdym żyjącym
osobniku, bez względu do jakiego gatunku biologicznego należy...
„Przepraszam
najmocniej – przerwał stonowanym głosem Spokojan - ale trudno
nazwać minioną noc spokojną lub niezmąconą. Kiedy wyszedłem z
kąpieli...
„Za przyjemność
odbycia kąpieli, rozumie Pan, policzyliśmy...”
„Tak, widzę, ale
kiedy z niej wyszedłem w moim pokoju znajdowało się trzech
nieznanych mi panów w łóżku, nie licząc kota...”
„Kot był pański?”
„Nie...”
„Hm” Wielki Prusak
zerknął do rachunku. „To niepotrzebnie za niego policzyliśmy...
Hm, no, dogadamy się jakoś... Słucham dalej.”
„Więc, w łóżku
było trzech panów, kot, jedna pani, harfa...”
„Harfa nie była
pańska?”
„Nie...”
Wielki Prusak coś
poskreślał i ponownie przeniósł wzrok na perorującego Spokojana.
„...harfa, muzyk z
fletnią pana, na której zresztą nie grał...”
„Nie grał?”
„Nie”
„Hm, Mały pamiętaj,
żeby za to nie liczyć temu gościowi od fleta. Tak, słucham
dalej.”
„A także vendetta z
Marsiej Wsi. Trudno to nazwać spokojną, nie zmąconą nocą,
nieprawdaż?” - zakończył niemal nie podnosząc głosu Spokojan.
Wielki Prusak popatrzył
na rachunek raz jeszcze, odjął policzone kwoty i wręczył rachunek
wymeldowującemu się gościowi. Ten spojrzał na podany mu kwit,
zacisnął szczęki i nieco spurpurowiał.
„Dziękuję bardzo,
mam nadzieję, że już wszystko w porządku”, rzekł nonszalancko
Wielki Prusak i chciał zniknąć już za kotarą oddzielającą bar od
zaplecza, kiedy usłyszał:
„Nie”.
„Słucham?”
„To nie koniec!”,
rzekł Spokojan, podnosząc nieco głos.
Wielki Prusak westchnął,
(a westchnięcie prusaka należy do najsłodszych na świecie),
przewrócił oczkami, Mały zaś zaczerwienił się odrobinę.
„Policzono mi również
opłatę ze każdą łzę świętego Wawrzyńca, którą widziałem
na wczorajszym niebie...”
„Tak, zgadza się.
Dokładnie ta opłata nazywa się Łzawy Firmament”, wyjaśnił
skrupulatnie i pełen godności gospodarz i burmistrz Chrapacza.
„...plus za każde
wymówione życzenie do tej spadającej łzy...”
„Wymawiał je Pan
korzystając z naszego powietrza i naszej uprzejmości”
„Za naszą uprzejmość
też policzyliśmy”, pisnął Mały, ale zaraz szef spiorunował go
wzrokiem i Mały poszedł przygotować rachunek dla właśnie
trzeźwiejącego muzyka z fletnią pana pod pachą.
Spokojan kontynuował:
„Ciekaw jestem jakim
cudem doszli Państwo do wniosku, że wczoraj wypowiedziałem 23
życzenia do 27 spadających łez...”
„Cztery razy Pan nie
wypowiedział żadnych życzeń, to bardzo prosty rachunek...”
„A także, że
przegapiłem 12 perseid?!”
Wielki Prusak się
skrzywił.
„Ojoj, brzydkie słowo,
takie niemelodyjne...”
„Mniejsza o słowo!”,
Spokojan podniósł głos, „Chciałbym wiedzieć, jak żeście to
wyliczyli, biorąc pod uwagę fakt, że cały wieczór spędziłem w
pokoju, z książką...
„Policzy...”
„SWOJĄ książką!
Nie wyściubiając nosa przez okno, ponieważ wczoraj lało jak z
cebra...
„Oj, trochę
pokropiło, a Pan o potopie zaraz...”
„Lało! A łzawy firmament nie był łzawy, lecz zachmurzony...”
„Jedna chmurka na
niebie...”
„...do tego stopnia,
że księżyc, a była cholerna pełnia, pozostawał niewidoczny!!!”
Wielki Prusak nerwowo
bębnił kończynami o blat kontuaru, po czym siląc się na
najszczerszy uśmiech na jaki w życiu by sobie nie mógł pozwolić
dla własnej przyjemności, przemówił łagodnie:
„Czy pozwoli Pan, że
przygotujemy mu nowy rachunek?”
Ale to pytanie jedynie
jeszcze bardziej rozjuszyło Spokojana, który nie był już w stanie
wybuchu swego gniewu powstrzymać,a wszelkie uśmiechy i żarty
działały już od tego momentu jak powiewająca w rękach torreadora
płachta na byka.
„Nowy?? Żeby jeszcze
bardziej mnie oszukać!!! Co ja mówię oszukać, oprusaczyć!!! Sam
przygotuję sobie rachunek, Panie z tą fletnią, odsuń się Pan i
sam sprawdź swój rachunek, Ludzie!!!”
Spokojan wdrapał się
na kontuar recepcji, będący jednocześnie ladą baru, do którego
ustawili się już pierwsi miłośnicy klina jako remedium na
poimprezowe bolączki i zaczął agitować:
„nie dajcie się oszukać! Ile żeście spadających łez widzieli? To Prusacze bydło
nas kantuje i jakieś wymyślone....”
Poczuł szarpanie za nogawkę swoich spodni.
Trzeba przyznać, że
policja w Chrapaczu wezwana przez burmistrza i szefa gospody stawiła
się dość szybko. Głównie dlatego, że stacjonowali w tym samym
budynku.
„Proszę zejść i
przygotować swoje papiery, żebyśmy spisać mogli.” - rzekł
głównodowodzący.
Spokojan zatrzepotał
oczkami, nerwowo kopnął nogą, trafiając w oko jednego z
żandarmów, następnie przebiegł po kontuarze i przebiegając po
ramionach gości gospody zeskoczył na podłogę. Policja pobiegła
za nim. Ten dopadł do schodów, wbiegł na pierwsze piętro, o
charakterze antresoli, a policja w liczbie trzech osób, podążyła
jego śladami.
Przeskoczył barierkę,
dosięgnął zwisającego żyrandola z na wpół spalonymi świecami,
i odpychając się od balustrady, skierował się na przeciwległy
brzeg, spadając w międzyczasie na podłogę przy wyjściu.
Leżąc na plecach i
usiłując się podnieść, przypominał przewróconego żuczka.
Teraz stał się łatwym łupem dla policji.
„Za zakłócanie
porządku publicznego dostanie Pan mandat. Nie muszę mówić, że za
przegonienie nas – mówił głównodowodzący – po całej
gospodzie, wysokość tego mandatu będzie spora. Po, oczywiście,
uprzedniej wizycie w areszcie”
„Chędożcie się”,
burknął Spokojan, postanawiając więcej nie odwiedzać Chrapacza.
Już mieli go
wyprowadzić, kiedy podszedł do nich Mały, recepcjonista, ze
zwitkiem papieru i rzekł:
„Tu nowy rachunek dla
Pana. Jak Pan widzi, nie policzyliśmy za Łzawy Firmament...”
„Doprawdy, to miłe”,
wydyszał Spokojan.
„Ale wszyscy widzieli
również, jak używał Pan naszego żyrandola, kontuaru, więc musieliśmy policzyć...”
Wydawało się, że
Spokojan stracił przytomność.
A jak minęła Wasza Noc
Łez Świętego Wawrzyńca?
Całkiem spokojnie. Mojej aktywności nie śledziły żadne germanikowate czułki:)
OdpowiedzUsuńPS Kto by pomyślał, że w kraju króla jegomościa takie rzeczy się dzieją! To wszystko przez to, że on o tym nie wie. Jakby wiedział, to by krzywdy naprawił, sprawiedliwość przywrócił a Wielkiego Prusaka z pięknym westchnięciem wyrzucił. Ot, co!
Bardzo bajkowa sprawiedliwość by to była. Bo przecież niemożliwym jest - i aż wilk i babcia tak twierdzą - by król był tak zdeprawowany i nie tylko taki stan rzeczy akceptował, ale i profity z niego czerpał! :)
Usuń