środa, 17 września 2014

Noc Łez Świętego Wawrzyńca

Gospoda „Pod Wielkim Prusakiem” (prowadzona przez rzeczywiście Wielkiego Prusaka) przeżywała poprzedniego wieczoru prawdziwe oblężenie, podobnie zresztą jak całe miasto, noszące wdzięczną nazwę Chrapacz. Powodem, dla którego zjechało się tutaj tylu znamienitych gości, a także wcale nie mało szabrowników i generalnie nikczemnych typów, była jedyna w swoim rodzaju noc, która przypadała raz do roku, a mianowicie Noc Łez Świętego Wawrzyńca. Mianem łez określano perseidy, przecinające letnią porą nocne, gwiaździste niebo.

Wszyscy w brzoskwiniowym królestwie wiedzieli, że spadające meteory najlepiej obserwuje się w Chrapaczu – miejscowości, która na przestrzeni wielu stuleci stała się prawdziwym kurortem i eksluzywną przystanią dla wszystkich z grubą sakwą lub niedomykającym się kufrem. Przede wszystkim jednak uzyskała tytuł najdroższego miasta w dominium króla Brzoskwinki, generującym największe wpływy, co niezmiernie cieszyło mieszkańców Chrapacza, jego tyjących z roku na rok włodarzy, a przede wszystkim samego króla Brzoskwinkę, który z przekazywanych danin mógł pokrywać koszta powstałe w wyniku hucznej i nad wyraz rozbuchanej fantazji swej jedynej córki, której ludność mogła wybaczyć wszystko tylko nie tak afirmowany przez nią brak urody.

Podczas takiej wyjątkowej nocy bawiono się, obficie pojono gardła miodem pitnym (i niepitnym też), tańczono, znowu pojono gardła, rozmawiano, wymawiano życzenia w kierunku „spadających gwiazd”, bito się, pojono gardła dalej, kopulowano – chyba, że akurat znowu pojono gardła, wówczas kopulowano po napojeniu – a następnie ostentacyjnie chrapano. (Co wyjaśniało, skądinąd, nazwę miasta.)

Tak też działo się minionego wieczoru, ale Spokojan Cierpliwy zdawał się następnego poranka odczuwać lekki niepokój, by nie rzec – poirytowanie.
„Państwo raczą żartować”, rzekł w kierunku prusaka, odzianego w gospodzi uniform, który wręczył mu rachunek za spędzoną w gospodzie noc.
„Obawiam się, że nie rozumiem”, odpowiedział z godnością i najwyższą kulturą prusak, bo trzeba Wam wiedzieć, że są to stworzenia dość szybko i sprawnie ogarniające rzeczywistość i potrafiące odnaleźć się w każdej sytuacji.
„Na rachunku policzyli mi Państwo za noc, którą tu spędziłem...”
„Zgadza się”, przytaknął czułkami prusak. „Spędził Pan tu noc, mhm...”
„Tego się nie wypieram przecież, no, skąd! Ale dalej: wyżywienie, to jest kolacja i obiad...”
„Obiadokolacja, uściślając, bo samej kolacji nie serwujemy”
„Tak, tak... śniadanie... łóżko, pierzynę, spaloną świecę...”
„Dwie. Raczył Pan spalić dwie niespalone świece.”
Spokojan spojrzał znad rachunku na recepcjonistę uważnie. Czułka tego ostatniego jedynie nieco się skuliły, ale przy kolejnym pytaniu od razu wróciły do potulnego stanu gotowości.
„Dwie?”
„Yhm.”
„No, dobra... A ta opłata... za powietrze?”
„Tak, tak zwane klimatyczne, yhm...”
Spokojan potrząsnął głową i cierpliwie, co zważywszy na jego nazwisko nie powinno dziwić, spytał:
„Ale... Nie rozumiem, przecież wszędzie powietrze jest takie samo, oddychamy nim wszędzie, dlaczego niby tutaj...”
„Jakiś problem, Mały?”, do kulturalnego prusaka, pełniącego na umowę-zlecenie rolę konsjerża, zagadnął Wielki Prusak, szef wszystkich szefów i gospód w Chrapaczu. Dwukrotny laureat konkursu poetycko-narciarskiego w Chrapaczu, a także przewodniczący Koła Gospodarzy Prusaczych w Chrapaczu.
Oraz obecny burmistrz Chrapacza. 

Mały pokrótce streścił w czym rzecz. Wielki Prusak postanowił osobiście kontynuować zajmowanie się najwyraźniej kłopotliwym i kłótliwym gościem, wszak z nie jednym już sobie nie raz dawał radę, odchrząknął i rzekł:
„Szanowny Panie, rachunek za obsługę nie powinien Pana dziwić, wszak, ten teges, jakby nie było, obsługiwaliśmy Pana niczym, nie przymierzając, angielskiego króla. Zużył Pan również dwie świece, które były nieużywane dopóki Pan ich, oczywiście, ten teges, nie użył.”
„Sugeruje Pan, że gdybym nie oświetlił swego pokoju świecami, które były na wyposażeniu pokoju, to zapłaciłbym mniej?”
„Niezużycie świecy zwolniłoby na pewno Pana od obowiązku zapłaty za zużycie. Ten teges.”
Spokojan powoli tracił prawo do posługiwania się swoim imieniem, niemniej jednak trzymał, a przynajmniej starał się trzymać, fason.
„Ale mnie dziwi opłata za powietrze...”
„Klimatyczne, tak zwane.” wtrącił szef wszystkich szefów i burmistrz Chrapacza w jednym. „pobieramy opłatę klimatyczną, ten teges, za to, że może Pan w spokoju, niczym niezmąconym, wdychać w płuca to cudowne chrapackie powietrze, które wyzwala w każdym żyjącym osobniku, bez względu do jakiego gatunku biologicznego należy...
„Przepraszam najmocniej – przerwał stonowanym głosem Spokojan - ale trudno nazwać minioną noc spokojną lub niezmąconą. Kiedy wyszedłem z kąpieli...
„Za przyjemność odbycia kąpieli, rozumie Pan, policzyliśmy...”
„Tak, widzę, ale kiedy z niej wyszedłem w moim pokoju znajdowało się trzech nieznanych mi panów w łóżku, nie licząc kota...”
„Kot był pański?”
„Nie...”
„Hm” Wielki Prusak zerknął do rachunku. „To niepotrzebnie za niego policzyliśmy... Hm, no, dogadamy się jakoś... Słucham dalej.”
„Więc, w łóżku było trzech panów, kot, jedna pani, harfa...”
„Harfa nie była pańska?”
„Nie...”
Wielki Prusak coś poskreślał i ponownie przeniósł wzrok na perorującego Spokojana.
„...harfa, muzyk z fletnią pana, na której zresztą nie grał...”
„Nie grał?”
„Nie”
„Hm, Mały pamiętaj, żeby za to nie liczyć temu gościowi od fleta. Tak, słucham dalej.”
„A także vendetta z Marsiej Wsi. Trudno to nazwać spokojną, nie zmąconą nocą, nieprawdaż?” - zakończył niemal nie podnosząc głosu Spokojan.
Wielki Prusak popatrzył na rachunek raz jeszcze, odjął policzone kwoty i wręczył rachunek wymeldowującemu się gościowi. Ten spojrzał na podany mu kwit, zacisnął szczęki i nieco spurpurowiał.
„Dziękuję bardzo, mam nadzieję, że już wszystko w porządku”, rzekł nonszalancko Wielki Prusak i chciał zniknąć już za kotarą oddzielającą bar od zaplecza, kiedy usłyszał:
„Nie”.
„Słucham?”
„To nie koniec!”, rzekł Spokojan, podnosząc nieco głos.
Wielki Prusak westchnął, (a westchnięcie prusaka należy do najsłodszych na świecie), przewrócił oczkami, Mały zaś zaczerwienił się odrobinę.
„Policzono mi również opłatę ze każdą łzę świętego Wawrzyńca, którą widziałem na wczorajszym niebie...”
„Tak, zgadza się. Dokładnie ta opłata nazywa się Łzawy Firmament”, wyjaśnił skrupulatnie i pełen godności gospodarz i burmistrz Chrapacza.
„...plus za każde wymówione życzenie do tej spadającej łzy...”
„Wymawiał je Pan korzystając z naszego powietrza i naszej uprzejmości”
„Za naszą uprzejmość też policzyliśmy”, pisnął Mały, ale zaraz szef spiorunował go wzrokiem i Mały poszedł przygotować rachunek dla właśnie trzeźwiejącego muzyka z fletnią pana pod pachą.
Spokojan kontynuował:
„Ciekaw jestem jakim cudem doszli Państwo do wniosku, że wczoraj wypowiedziałem 23 życzenia do 27 spadających łez...”
„Cztery razy Pan nie wypowiedział żadnych życzeń, to bardzo prosty rachunek...”
„A także, że przegapiłem 12 perseid?!”
Wielki Prusak się skrzywił.
„Ojoj, brzydkie słowo, takie niemelodyjne...”
„Mniejsza o słowo!”, Spokojan podniósł głos, „Chciałbym wiedzieć, jak żeście to wyliczyli, biorąc pod uwagę fakt, że cały wieczór spędziłem w pokoju, z książką...
„Policzy...”
„SWOJĄ książką! Nie wyściubiając nosa przez okno, ponieważ wczoraj lało jak z cebra...
„Oj, trochę pokropiło, a Pan o potopie zaraz...”
„Lało! A łzawy firmament nie był łzawy, lecz zachmurzony...”
„Jedna chmurka na niebie...”
„...do tego stopnia, że księżyc, a była cholerna pełnia, pozostawał niewidoczny!!!”

Wielki Prusak nerwowo bębnił kończynami o blat kontuaru, po czym siląc się na najszczerszy uśmiech na jaki w życiu by sobie nie mógł pozwolić dla własnej przyjemności, przemówił łagodnie:
„Czy pozwoli Pan, że przygotujemy mu nowy rachunek?”
Ale to pytanie jedynie jeszcze bardziej rozjuszyło Spokojana, który nie był już w stanie wybuchu swego gniewu powstrzymać,a wszelkie uśmiechy i żarty działały już od tego momentu jak powiewająca w rękach torreadora płachta na byka.
„Nowy?? Żeby jeszcze bardziej mnie oszukać!!! Co ja mówię oszukać, oprusaczyć!!! Sam przygotuję sobie rachunek, Panie z tą fletnią, odsuń się Pan i sam sprawdź swój rachunek, Ludzie!!!”
Spokojan wdrapał się na kontuar recepcji, będący jednocześnie ladą baru, do którego ustawili się już pierwsi miłośnicy klina jako remedium na poimprezowe bolączki i zaczął agitować:
„nie dajcie się oszukać! Ile żeście spadających łez widzieli? To Prusacze bydło nas kantuje i jakieś wymyślone....”
Poczuł szarpanie za nogawkę swoich spodni.
Trzeba przyznać, że policja w Chrapaczu wezwana przez burmistrza i szefa gospody stawiła się dość szybko. Głównie dlatego, że stacjonowali w tym samym budynku.
„Proszę zejść i przygotować swoje papiery, żebyśmy spisać mogli.” - rzekł głównodowodzący.
Spokojan zatrzepotał oczkami, nerwowo kopnął nogą, trafiając w oko jednego z żandarmów, następnie przebiegł po kontuarze i przebiegając po ramionach gości gospody zeskoczył na podłogę. Policja pobiegła za nim. Ten dopadł do schodów, wbiegł na pierwsze piętro, o charakterze antresoli, a policja w liczbie trzech osób, podążyła jego śladami.
Przeskoczył barierkę, dosięgnął zwisającego żyrandola z na wpół spalonymi świecami, i odpychając się od balustrady, skierował się na przeciwległy brzeg, spadając w międzyczasie na podłogę przy wyjściu.
Leżąc na plecach i usiłując się podnieść, przypominał przewróconego żuczka. Teraz stał się łatwym łupem dla policji.
„Za zakłócanie porządku publicznego dostanie Pan mandat. Nie muszę mówić, że za przegonienie nas – mówił głównodowodzący – po całej gospodzie, wysokość tego mandatu będzie spora. Po, oczywiście, uprzedniej wizycie w areszcie”
„Chędożcie się”, burknął Spokojan, postanawiając więcej nie odwiedzać Chrapacza.
Już mieli go wyprowadzić, kiedy podszedł do nich Mały, recepcjonista, ze zwitkiem papieru i rzekł:
„Tu nowy rachunek dla Pana. Jak Pan widzi, nie policzyliśmy za Łzawy Firmament...”
„Doprawdy, to miłe”, wydyszał Spokojan.
„Ale wszyscy widzieli również, jak używał Pan naszego żyrandola, kontuaru, więc musieliśmy
policzyć...”
Wydawało się, że Spokojan stracił przytomność.

A jak minęła Wasza Noc Łez Świętego Wawrzyńca?

2 komentarze:

  1. Całkiem spokojnie. Mojej aktywności nie śledziły żadne germanikowate czułki:)

    PS Kto by pomyślał, że w kraju króla jegomościa takie rzeczy się dzieją! To wszystko przez to, że on o tym nie wie. Jakby wiedział, to by krzywdy naprawił, sprawiedliwość przywrócił a Wielkiego Prusaka z pięknym westchnięciem wyrzucił. Ot, co!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo bajkowa sprawiedliwość by to była. Bo przecież niemożliwym jest - i aż wilk i babcia tak twierdzą - by król był tak zdeprawowany i nie tylko taki stan rzeczy akceptował, ale i profity z niego czerpał! :)

      Usuń