Postanowiłem,
że pojadę do rodziców, że wyjaśnię im, że to, co napisałem w książce, to ja tak
wcale nie myślę, że przecież wiem, że miałem szczęśliwe dzieciństwo, że nie mam
do nich żalu, że to tylko taka kreacja autorska, że…
Stara
kobieta w ciężkim wełnianym płaszczu sprawdza bilety. Świdruje mnie wzrokiem
wścibskiej sąsiadki, którą pamiętam z dzieciństwa, wychodzącą z mieszkania ze zmiotką, ilekroć ktoś głośniej
zachowywał się na klatce schodowej, i ostentacyjnie
zaczynającą sprzątać, byle tylko wiedzieć, co kto robi i po co. Kobieta wyciąga
dłoń, a ja podaję jej dowód osobisty. Tak trzeba. Nowe przepisy, wyjaśnia
kobieta, ogląda mój dokument, porównuje twarz z młodszą o cztery lata
wersją mnie z plastiku, po czym chowa moją tożsamość do kieszeni płaszcza.
Chyba musi mi pani oddać, mówię. Dowód oddać, dodaję, bo widzę, że nie wie, o
co mi chodzi. Widzi pan, śmieje się ona, ja jestem już taka stara, taka
roztrzepana, kiedyś jednemu chłopcu… Zaczyna się. Nudna historia, która musi zostać opowiedziana i, co gorsza, wysłuchana. Cofa się w niej do swojej młodości, bo tam należy szukać przyczyn tego, co
działo się z nią później, a później nie było wesoło, a ja już muszę wysiadać i
w końcu na przystanku nie wiem, czy ona mi w końcu oddała ten dowód, czy nie.
Na
koncert docieram spóźniony. Zespół gra, rytmiczna, modna muzyka odbija się od
ścian wieżowców otaczających posępnym kordonem dawne lotnisko, teraz
zredukowane do porośniętego chwastami placu. Ludzie odbijają się od siebie, a
ja rozglądam się za Skroblem, który miał na mnie czekać, ale ponieważ się
spóźniłem, na pewno gdzieś poszedł, więc przeklinam raz jeszcze w myślach
kanarzycę w ciężkim płaszczu, chociaż nie ma to większego sensu.
Ludzie,
o dziwo, nie tłoczą się pod sceną. W ogóle się nie tłoczą. Jest ich śmiesznie
mało, snują się leniwie i w sumie mają w dupie, kto gra, dlaczego gra i co się
w ogóle dzieje. Skrobel stoi przy barierkach, metr, może półtora od zespołu.
Wokalista wygląda znajomo, a może po prostu wygląda jak kolejny zabiedzony
hipster, który ma więcej wiary i chęci niż faktycznych możliwości.
W
dłoni ściskam bilety na koncert, niby nikt ich przy wejściu nie sprawdzał, ale
kto wie. Jedną kontrolę już dziś zaliczyłem. Sprawdzam jeszcze na wszelki
wypadek, czy jest ich tyle, ile być powinno: 8 półgodzinnych biletów
skasowanych w tramwaju linii 13, jeżdżącym od jutra do odwołania
zmienioną trasą Stąd-Dotamtąd, w związku z przebudową wszystkiego na cokolwiek
innego. Skrobel szturcha mnie w ramię. Zajęty liczeniem biletów zauważam to
dopiero po którymś razie. Idziemy?
Moja siostra też przyszła na koncert.
Podchodzi do nas, rozgląda się niepewnie. Za nią sunie chudy blondas w dużych
okularach. Kto to?, pytam. Nie wiem, chodzi za mną od jakiegoś czasu, odpowiada
ona, po czym oboje znikają w tłumie.
Koncert się kończy, a my ruszamy w stronę przystanku do centrum. Chcemy zdążyć przed innymi, ale nikt oprócz nas nie idzie. W ogóle nikogo nie widać. Pojedynczy ludzie zdają się rozpływać w zapadającym mroku. Cisza gęstnieje. Chodź, mówi Skrobel, idziemy.
Idziemy i słuchamy ciszy.
1,2,3 próba komentsa...
OdpowiedzUsuńdziała!
będę pisał zatem! 'ostrzega się Ciebie i mnie' (Dezerter 'Ostrzega się')