czwartek, 8 października 2015

Drzazgi: Tylko dla wysiadających

Że dotrę na Święto Rynku, pojęcia nie miałem. Nic tego nie zapowiadało. Jednakże kiedy przechadzałem się pomiędzy tymi wszystkimi świętującymi ludźmi, zasiadającymi na ażurowych krzesełkach przy kawiarnianych stolikach w kolorze alabastrowym, wszystko to wskazywało na logiczne zwieńczenie rozpoczętej przygody.

***

    Rzężący autobus. Innego nie znam. Cztery razy dziennie wije się pomiędzy pamiętającymi lepsze czasy budynkami a linią brzegową jeziora. Dwa kursy w jedną, dwa w drugą stronę. Moja nadzieja na ewakuację. Nie zdążasz – przegrywasz. Zostajesz.
    Tu był ten pożar, mówi Skrobel i wskazuje ręką na szpital, który wcale nie wygląda na spalony. Raczej na nie ukończony. Szkielet. Ale zamieszkany.
    Musi być zamieszkany, bo na przystanku znajdującym się na wysokości wejścia do szpitala czekają pasażerowie. Drzwi z sykiem się otwierają, a oni, ubrani w szpitalne koszule, wlewają się pojedynczo, jak ospałe ameby, do wnętrza autobusu. Kasują bilety, zajmują miejsca. Jeden siada przed nami. Przysuwam się bliżej jego głowy i najdyskretniej jak tylko mogę robię wdech. Szukam zapachu spalenizny we włosach, jakby to miało mi powiedzieć całą prawdę o pożarze. Ale – nie czuję nic.
    Wysiadamy, zarządza Skrobel.
    Schodzimy ostrożnie po skalnej drodze, oplatającej nadjeziorne głazy. Na wodzie czeka na nas drewniana łódka.
    Na Ciebie, słyszę. Usta się śmieją, ale oczy zdradzają tłumiony smutek. Ja przecież nie pływam, dodaje Skrobel.
    Wsiadam sam. Skrobel macha z brzegu ręką, a mnie się chce wyć.
    Dopływam do brzegu.
    Witają mnie psy. Są bardzo rozmowne  i prowadzą z ponurych skał do miasta na Rynek, gdzie trwa festyn. Kiedy tylko pojawiają się ich właściciele, milkną. Nie chcą zdradzić, że się znamy.
    Wieczorne powietrze łagodzi zaduch bijący od miejskich murów. Ludzie siedzą ze swoimi domowymi pupilami w kawiarenkach i częstują ich wyśmienitymi ciastkami z kremem. Razem popijają lemoniadę i komentują jej smak. Ktoś wręcza mi banjo. Zaczynam grać, ale nic nie wydobywa się spod moich palców.
    Wszechobecna muzyka zagłusza wszystko.
    Nie myślę o powrocie.

2 komentarze:

  1. Dobre, świetne. Domagam się więcej.
    Dobra dawka abstrakcyjnego humoru i ukrytych, bezczelnych treści w różowej oprawie z postacią główną będącą nie tylko narratorem, ale także samym prowadzącym bloga! Ciekawy?
    Zajrzyj: http://pinkpoison-by-genowefa.blogspot.com/.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    Obecnie czytam już 2 blogi i nie dam rady czytać kolejnego, ale zaintrygował mnie zarys fabuły twojego opowiadania...dodaję cie do mojej listy oczekujących na przeczytanie :)

    Jeśli znajdziesz chwilę wolnego czadu, serdecznie zapraszam do lektury mojego opowiadania kryminalnego na www.nie-znajoma.blog.pl:)

    Opis:
    Viviana ma już za sobą burzliwy okres w życiu; ma pracę, którą lubi, własny kąt i oddanych przyjaciół, na których może liczyć – a przynajmniej tak jej się wydaje. Wszystko zmienia się, gdy do kamiennicy, w której mieszka wprowadza się tajemnicza Jamie Elvie. Jej pojawienie się uruchamia lawinę tajemniczych zdarzeń, które wydają się być powiązane ze śmiercią pewnej studentki…Kim jest Jamie? Sprzymierzeńcem, czy wrogiem?

    OdpowiedzUsuń