środa, 1 czerwca 2016

Drzazgi: Ostatni

- Podobno świat ma się skończyć o wpół do siódmej popołudniu – powiedział do żony mężczyzna w prążkowanej marynarce, gdy wchodzili do przedziału. – W radio mówili. Tylko nie dosłyszałem dokładnej daty.
Usiedli. Ona przy oknie, on pośrodku, naprzeciwko mnie. Ostentacyjnie obiegli wzrokiem współpasażerów. Po mojej prawej drzemał starszy facet. Nie zdążył dobrze się usadowić i już drzemał. Podejrzewam, że mógł drzemać jeszcze zanim wsiadł do pociągu. Po drugiej stronie miałem młodą dziewczynę zasłuchaną w muzykę, która na zewnątrz jej maleńkich słuchawek była tylko szumem. Obok nowych pasażerów, był jeszcze mrukliwy, wyniosły mężczyzna z wielkim nosem utkwionym w gazecie. Zaszczycił małżeństwo niedbałym i pozbawionym sympatii spojrzeniem i wrócił do lektury.
Powinniśmy ruszyć kwadrans temu. Coś jednak opóźniało odjazd.
- Niech pan patrzy – mężczyzna z gazetą szturchnął sąsiada – co oni tam wyprawiają w tym związku katolików.
- Proszę wybaczyć – padła uprzejma odpowiedź – ale nie interesuję się polityką. Szczególnie obce są mi sprawy katolików.
- Ach, tak… – wydusił mężczyzna z gazetą i urażony utkwił wzrok w artykule.
Przez chwilę panowała niemal zupełna cisza. Mój sąsiad lekko pochrapywał, a z drugiej strony dobiegał mnie szum monotonnej muzyki.
- Marto, czy możesz… – mężczyzna w marynarce zwrócił się do żony i zamarł wpół zdania. Zapatrzył się w okno. Po peronie przechadzali się znudzeni podróżni, czekający na swój, oczywiście opóźniony, pociąg. Ktoś niecierpliwie szukał swojego wagonu, ktoś komuś machał na pożegnanie. Byłem niemal pewien, że wzrok mego sąsiada padł na wysokiego, łysiejącego mężczyznę w burych spodniach podtrzymywanych fioletowymi szelkami. – Marto, ile to już będzie, jak Maurycy nie żyje?
Kobieta podciągnęła nieznacznie rękaw sukni (dopiero teraz dotarło do mnie, że ma na sobie absurdalnie staroświecki strój), spojrzała na zegarek.
- Niedługo miną trzy lata – odpowiedziała nie patrząc na męża.
- Och, to w porządku, to wszystko w porządku…
Znów nikt się nie odzywał. Cicho szeleścił gazetowy papier. Pasażer obok mnie ocknął się na chwilę, po czym znów zapadł w sen. Małżeństwo pogrążyło się w lekturze, on – grubej księgi, ona – kolorowego czasopisma. Moja sąsiadka uderzyła mnie łokciem sięgając po coś do swojej torby. Spojrzała na mnie, ale nie przeprosiła.
Pociąg ruszył. Wszystkie pociągi w końcu ruszają. Nie pamiętam, jaki był cel podróży. Chciałem to sprawdzić na bilecie, ale nie mogłem go znaleźć.
Kiedy mijaliśmy Rynek, zegar na wieży ratuszowej zaczął wybijać osiemnastą.
Jeśli mamy pecha, to zostało nam pół godziny, pomyślałem.

2 komentarze: