Telefon radosnym
tra-la-la przerwał leniwą błogość sennego poranka.
- Mmm? - rzekł Mrzokonimow do słuchawki.
Znajdujący się po
drugiej stronie Widzimrka odczytał to jako zachętę do
przedstawienia szczegółów sprawy.
- Mmm - Mrzokonimow
dał do zrozumienia, że zrozumiał i że niebawem znajdzie się na
miejscu.
Na podmiejskim boisku,
które w weekendy pełniło rolę głównego centrum wydarzeń
okolicznościowych, rozgrywał się istny armagedon. Przemoczeni od
stóp do głów ludzie biegali we wszystkich kierunkach, pokrzykując
i usiłując ratować dobytek, na który składały się głównie
precle i kolorowe wiatraczki. Wśród pogrążonego w amoku tłumu
tylko jedna postać wyróżniała się opanowaniem i pozostawała
niewzruszona całym szaleństwem.
- Spóźniliście się - mruknął Herr Freulain, owinięty w oliwkowy płaszcz
przeciwdeszczowy w żółte grochy. Starał się wyglądać srogo i
przytupywał ze zniecierpliwieniem, ale rozmiękłe błotniste
podłoże na każdy cios wysokiego kalosza reagowało niepoważnym
plaśnięciem.
- Zerwała się trakcja - wyjaśnił Mrzokonimow.
- Czekaliśmy na autobus za tramwaj - uzupełnił Widzimrka i dorzucił ironicznie - Czyżby festyn się nie udał?
- Tak. I to już
czwarty w tym kwartale, a piąty doliczając jeszcze miesiąc
wstecz.
- Straszny niefart - zakpił Widzimrka, ale widząc ostre spojrzenie generała pożałował, że się odezwał.
- Albo celowe działanie - powiedział z naciskiem Herr Fraulein. - Pozwólcie...
Pod wiatą przystanku tramwaju podmiejskiego Agencja zainstalowała tymczasowe biuro.
- Hm, tego nie było, kiedy wysiadaliśmy... - Mrzokonimow wyglądał na skonfundowanego.
- Mistrzostwo kamuflażu - uciął Fraulein.
- Nikt nie będzie nam przeszkadzał? - zapytał Widzimrka.
- Nie, odkąd wprowadzono zakaz palenia na przystankach, mało kto zagląda pod wiatę - wyjaśnił zniecierpliwiony generał. - Czy możemy już zacząć?
Herr Fraulein rozwinął mapę województwa. Na pastelowym tle wyraźnie odcinały się cztery czarne punkty.
- W tych miejscach - wskaźnik uderzył o mapę - nastąpiły nagłe załamania pogody, wbrew przewidywaniom synoptyków. - Fraulein spojrzał znad okularów - Także tych internetowych.
Widzimrka i Mrzokonimow pokręcili głowami. Generał kontynuował:
- Efekt: zepsute urlopy, odwołane festyny, zawiedziona młodzież wczesnoszkolna. Czy muszę dodawać więcej?
Nie musiał.
Odwiedziwszy miejsca dotknięte załamaniem pogody i zasięgnąwszy języka u lokalnej społeczności, Widzimrka i Mrzokonimow znaleźli trop. A mówiąc ściślej - trop znalazł ich. Miał on postać lakonicznego telegramu, który miejscowy listonosz przyniósł im do stolika tuż przed obiadem. Tego dnia było słonecznie i bezchmurnie, więc postanowili zjeść posiłek w restauracyjnym ogródku. Kiedy otrzymali wiadomość, stało się jasne, że obiad będzie musiał poczekać.
I czekał.
Budynek stał przy głównej ulicy. Mimo to wyglądał na opuszczony. W jednym z okien na piątym pietrze paliło się światło.
Agenci wymienili porozumiewawcze spojrzenia i ruszyli w górę nieoświetlonych schodów. Winda nie działała. Po osiemnastej zwijano mocujące ją liny.
Drzwi były na wpół przymknięte. Skrzypnęły lekko, gdy Mrzokonimow je popchnął.
- Czekałem na was - spod przeciwległej ściany dobiegł ich głos.
Koniec części pierwszej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz