poniedziałek, 19 listopada 2012

Dzień, w którym skończyła się pogoda #2

Ściany pokoju pokrywały bliżej nieokreślone linie i mazaje.
- Wejdźcie, panowie – zachęciła stojąca przy oknie niewysoka postać, odziana w długie szaty, upstrzone tu i ówdzie chmurką, symbolem deszczu i gradobicia. Mężczyzna miał pokaźną siwą brodę, a w ręku trzymał wskaźnik. - Wejdźcie i usiądźcie.
- Dziękujemy, postoimy – odparł rzeczowo Mrzokonimow, uważnie przyglądając się starcowi. Jego oblicze nie wydawało się agentowi obce. Zmrużył oczy i nieco przechylił głowę.
- Ale to będzie długa rozmowa, panowie!
- Korzystamy z komunikacji miejskiej. Wiemy, co to znaczy stać. – Widzimrka pozostał niewzruszony. – A zatem? 
Zgasły światła i pokój przez moment pogrążył się w ciemności, zakłóconej jedynie przez docierający z ulicy blask latarń ulicznych. Następnie na niebiesko podświetliły się ściany. Chaotyczne dotąd linie przybrały kształt map pogodowych, z zaznaczonymi migracjami ciepłego powietrza. 
- Eleganckie – rzucił Widzimrka
- W Agencji by się takie przydały. Zamiast roll-upów. - szepnął z podziwem Mrzokonimow. 
- Panowie do rzeczy! Łotr, który za tym wszystkim stoi, a którego wy pragniecie dorwać – w nie mniejszym stopniu niż ja – to szczwana bestia. Lis farbowany. Tukan złowieszczy. Swoisty kameleon madagaskarsko-wenezuelski. Ale! Na szczęście udało mi się co nieco ustalić.
- Czy te mapy są jakąś wskazówką? - dopytał Widzimrka.
- Mapy? Jakie... A! Mapy! A, nie, nie – to tylko symptomy mojego szaleństwa. Robią wrażenie, prawda? I uspokajają mnie. - dodał z nieco mniejsza werwą. Ta jednak zaraz wróciła.
Podwinął rękawy swej szaty i uderzył wskaźnikiem o okno i naparł na parapet.
- Gdzieś tam czai się on, gotów by uderzyć. - Odwrócił się do agentów. - Dotąd to była sprawa między mną a nim. Ale teraz! Moja wiedza i możliwości waszej Agencji wreszcie dadzą pożądany rezultat. Trzeba tylko odpowiednio do tego podejść. Panowie, zasadzimy się na tego huncwota!!!
Nie ulegało wątpliwości, że starzec cierpiał na syndrom powszechnie znany jako kuku-na-muniu, lecz mimo tego potrafił swój zapał i energię zaszczepić u innych. Mrzokonimow uśmiechnął się pod nosem. „W telewizji wydawał się wyższy”, pomyślał, a jego partner zapytał:
- Pan, jak mniemamy, zna tożsamość naszego sprawcy?
- Ależ naturalnie!!! - zawołał starzec podekscytowany, zaś ciepłe prądy powietrza zmieniły na mapie swe położenie, formując coś na kształt kalafiora. - Oto on!
Mężczyzna w cudacznych szatach wyciągnął z ukrytej kieszeni polaroidowe zdjęcie i pokazał je Widzimrce i Mrzokonimowowi. Pochylili się nad fotografią, która ukazywała jedynie mgłę. Nie jakąś szczególną. Zwyczajną. Gęstą. Klasyczną, wręcz podręcznikową. Spojrzeli na niego z niedowierzaniem.
- Panowie, poznajcie Pana Pogodę!

Opuszczając budynek, Mrzokonimow zagaił Widzimrkę.
- Poznałeś go?
- Yhm.
- Nieszczęśnik...
- Taa, kiedyś dobry i wzięty synoptyk. Wylali go, gdy jego przepowiednie przestały się sprawdzać.
- Wylany Synoptyk... Smutne.
- Ee – żachnął się Widzimrka.
Ostatnim dziennym udało im się wrócić do biura.

Gdy tylko zobaczyli plakat na słupie ogłoszeniowym, wiedzieli, że Pogoda tam właśnie uderzy. Lepsza okazja po prostu się nie nadarzy. To była ich szansa. Ich i Wylanego Synoptyka.

III Plenerowy Turniej Szachowy „Kasparow” był największą tego typu imprezą w okolicy. Rodzice przybywali na to wydarzenie, by pokazać swoim pociechom jak wyglądają w rzeczywistości szachy. Były czarne i białe. Więc latorośle wykazywały większe zainteresowanie watą cukrową, która bywała także kolorowa.
Z krzaków wyłoniły się dwie pary oczu. Łypnęły na lewo, łypnęły na prawo oceniając sytuację.
- Tam! - Mrzokonimow szturchnął Widzimrkę w łokieć, wskazując na majaczącą w oddali postać. Spod jej kapelusza i płaszcza wydobywały się kłęby mlecznej mgły.
- Tylko ostrożnie - burczał w słuchawkach Herr Freulain. – Nie możemy pozwolić, by zmienił stan skupienia!
Zaczęli go otaczać. Cały Wydział do spraw Dziwnych, Kuriozalnych i Niebanalnych zacieśniał krąg, wpędzając szubrawca w misternie przygotowaną zasadzkę.
Pan Pogoda – w kapeluszu i starym prochowcu – pochmurniał. Pociemniał i zrobił się granatowy. Kiedy dostrzegli w jego spojrzeniu błyski, wiedzieli, że polecą pioruny.
Szukał drogi ucieczki. To, że go zdemaskowano nie pozostawiało wątpliwości. Chciał wtopić się w tłum, lecz ze zdenerwowania zaczął kropić i zostawiać ślady na chodniku.
- Przygotujcie się! Kieruje się wprost do punktu Z – dowodził Herr Freulain.
Pogoda przyspieszył. Widoczne na chodniku krople wody przybrały teraz kształt ciągnących się za jego prochowcem strug. Pochmurniał jeszcze bardziej, a wokół niego dało się słyszeć pomruki grzmotu.
- Teraz! – krzyknął Widzimrka.
Wielka szklanka spadła impetycznie na Pogodę, odcinając mu wszelkie drogi ucieczki. Wściekły i unieruchomiony ciskał gromy na lewo i prawo.
Przyglądający się akcji Wylany Synoptyk odetchnął z ulgą.


- Dobry likier – skomentował Mrzokonimow. – Chyba nowy smak.
Widzimrka melancholijnie pokiwał głową.
Na tarasie ich ulubionej knajpki, mieszczącej się przy głównym placu miasta, panował względny spokój, a gołębie nie rozrabiały.
- Więc nie tylko synoptyk oszalał – cmoknął ze znawstwem Mrzokonimow.
- Taak... Pogoda czuł się permanentnie inwigilowany przez synoptyków, zaszczuty przez internautów. Wiesz, kiedyś wystarczyło mu raz na tydzień porozumieć się z Indianami, Góralami, Szerpami. A teraz...
- Serwisy pogodowe aktualizowane co pięć minut zniszczyły jego prywatność. Więc postanowił odpłacić pięknym za nadobne.
Łyknęli likieru.
- Dobry – skwitował Widzimrka. – Specyficzny, ale dobry.
Na ulicy się wypogodziło.

4 komentarze:

  1. Chłopaki, brawo :D
    Teraz musicie tu przyjechać i pozbierać mnie z podłogi. Co będzie zadaniem nie łatwym, bo strzeże mnie wilczak - ma fajne, białe, ostre kły.

    Zakochałam się! ^^
    Bomba bomba bomba! No fol in lof na całego, wybaczcie.
    Będę czytac, chce czytac, kupuje wszystko!!! ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ żeś nas wzięła była i zaskoczyła! Zawstydziliśmy się i połechtaliśmy ego. I to tak, że poczuliśmy podwyższenie poprzeczki! :D Dzięki

      Usuń
  2. „W telewizji wydawał się wyższy” rozłożyło mnie na łopatki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze uważaliśmy, że lepiej być rozłożonym przez nas (i nasze wymyślne zdania) niż przez grypę. Siebie polecamy, grypę - niekoniecznie :D

      Usuń