Kawa w ceramicznym kubku dawno
przestała parować.
- Nie rozumiem, co czytam –
Widzimrka rzucił gazetę na biurko i skonfundowany spojrzał na
swojego kolegę po fachu, Mrzokonimowa. Ten zaś odłożył resztkę
pierniczka, skrupulatnie otrzepał dłonie z okruchów, sięgnął
po wzgardzony przez partnera numer „Zwykłego Dziennika” i
zatopił się w lekturze. Znad krawędzi kartek Widzimrka śledził
zmieniający się wyraz twarzy Mrzokonimowa, który niebezpiecznie
szybko zmierzał ku totalnemu osłupieniu.
- Coo?? Co oni... zwolnili
wszystkich korektorów??
- I to jest wasze nowe zadanie – w
interkomie odezwał się głos generała Herr Freulaina. - Do mojego
gabinetu! Natentychmiast!
Wychodząc z
biura generała, Widzimrka i Mrzokonimow wcale nie byli spokojniejsi.
- To było dziwne. Było, prawda? -
Mrzokonimow nawet nie próbował udawać, że wie, co o tym
wszystkim myśleć.
- Było. Mamy mało czasu. Szybko –
na Wydział Filologiczny.
Wybiegli z
budynku, w którym mieściła się Agencja. Mrzokonimow, kierowany
odruchem, zamachał na zbliżającą się „czternastkę”.
- Tramwaj!
Pomimo całej swojej sympatii dla
potencjalnych pasażerów, motorniczy nie zatrzymał się na to
nagłe, desperackie wręcz żądanie. I nie pomogła w tej sytuacji nawet
legitymacja agenta. Po prostu przystanek znajdował się dopiero
dziesięć metrów dalej.
- Połowa przyszłych literatów,
dziennikarzy, że o lekarzach nie wspomnę, to dyslektycy lub po
prostu ludzie programowo na bakier z ogonkami i prawym altem -
diagnoza dziekana Wydziału Filologicznego nie wnosiła wiele
optymizmu. - Dlatego też ciężko mi wskazać, komu zależałoby
najmocniej na tym, by wprowadzić zasady futurystów do życia codziennego.
Kawy?
- Ja dziękuję - odparł
Mrzokonimow. - Ale kolega pewnie poprosi o herbatę.
- Słodzona, nie mieszana? - z
tajemniczym uśmiechem zapytał Widzimrkę dziekan.
Widzimrka skinął głową. W tle
pobrzmiewała audycja radiowa.
- Tak wiec, prosze panow, ciezko
bedzie mi zdecydowanie pomoc...
Widzimrka spojrzał na Mrzokonimowa.
Na twarzy obu malowało się przerażenie. W tym samym czasie z głośników radiowych wszyscy obecni w gabinecie dziekana usłyszeli:
„Kuratorium Oswiaty oglosilo dzis
rano, ze we wszystkich tekstach i wypowiedziach nie ma obowiazku
uzywania ogonkow i kreseczek, ktore tak badzo utrudnialy zycie.
Decyzje podjeto na wniosek dosc licznej grupy Anonimowych Anonimusow,
ktorych petycja w tej sprawie zebrala osiemset podpisow. Dyslektycy i
leniwce sa zadowoleni".
- Zaczęło się... - wyszeptał
Mrzokonimow. Widzimrce nie wymieszany cukier stanął ością w
gardle. - To brzmi, jak jakiś zapomniany wiersz Gałczyńskiego...
Twarz dziekana uległa ogromnemu
przeobrażeniu. Zaczął się demonicznie śmiać i nerwowo drapać
po brzuchu. Skonsternowani agenci mogli jedynie
patrzeć, jak powszechnie szanowana osoba dostaje małpiego rozumu.
Dziekan zataczając się od śmiechu
wydostał się na korytarz i zaczął zmierzać w kierunku wyjścia z
budynku. Na zewnątrz wsiadł w pierwszy lepszy tramwaj.
- On musi coś wiedzieć! - krzyknął
Widzimrka.
- Nie ma czasu. Ruszamy!
ciag dalszy nastapi...
Bardziej pogmatwane niż zwykle, gratuluję :D
OdpowiedzUsuńZatem, pozostaje tylko poczekać na część numero duo :)
OdpowiedzUsuńPrzerażające.
OdpowiedzUsuńNawiązując do komentarza spod poprzedniego postu: zdam się na Wasze pomysły, mam nadzieję, że nie ma powodu do obaw i bardzo jestem ciekawa :D
OdpowiedzUsuńJeśli zaś chodzi o sytuację z ogonkami... Straszne, naprawdę straszne, tym straszniejsze, że bardzo realne.
W sumie jestem ciekawa, jak mówi się bez ogonków. To wymaga chyba wielkiego skupienia i ćwiczeń.
Dziekan drapał się po brzuchu, bo łaskotały go zjedzone ogonki?
budujecie spójne zdania, a to już czyni Was dziwadłami na tle większości społeczeństwa.
OdpowiedzUsuńorążłajt.